Wydawnictwo: G+J RBA
Rok wydania: 2005
Liczba stron: 221
Ocena: 3,5
Źródło: własna biblioteczka
Cóż można opisać o książce, którą już większość z was pewnie miała w rękach? Co napisać o książce kobiety, którą znają chyba wszyscy, jeśli nie z telewizji, to z którejś rozgłośni radiowej? Powiem jedno - czuję się zawiedziona. Rozczarowana. Rozżalona. Nie tego się spodziewałam...
O czym myślę, gdy słyszę: Ameryka Południowa? O mieście Inków, Azteków, o amazońskiej dżungli, cudnej roślinności, zwierzętach, które można spotkać tylko tam, o niesamowitych plemionach zamieszkujących do dziś tę dziką przestrzeń. Tego też spodziewałam się po książce B. Pawlikowskiej. A co otrzymałam w zamian? Kilka nędznych informacji o mieszkańcach miasteczek i wiosek, próbujących żyć na sposób europejski. Szczyptę wiedzy o roślinach i zwierzętach, z których tambylcy tworzą potrawy (najczęściej rosół z kury). Ogrom wiedzy o sposobach przemieszczania się po drogach i rzekach różnymi środkami transportu. I tyle. Rozumiem, że dla Europejki, która próbuje przedostać się z jednej miejscowości do drugiej, jazda samochodem terenowym naładowanym tuzinem ludzi jest ekscytująca i warta odnotowania, ale na Boga, nie w co drugim rozdziale!
Ciężko mi opisać tę książkę. Nie wiem, czym mogłabym się z wami podzielić. Język początkowo ciekawy i śmieszny, w połowie książki zaczął męczyć, dręczyć i stał się nudny jak flaki z olejem. Być może naoglądałam się reportaży podróżniczych byłego męża pani Pawlikowskiej, ale czytając to, co ona opisywała, miałam wrażenie, że gdzieś już to było...
Czasami zabierając się za popularną lekturę lubię poczytać wcześniej kilka opinii na jej temat. Tym razem jednak tego nie zrobiłam - celowo. Chciałam wyrobić sobie własny pogląd na twórczość B. Pawlikowskiej. Teraz trochę żałuję, że tak zrobiłam. Może gdybym trafiła na kilka przychylnych recenzji, mój odbiór też byłby lepszy...? Nie czas jednak na stawianie hipotez. Nie wiem, czy jeszcze kiedyś sięgnę na którąkolwiek książkę tej autorki (choć ostatnie słowa z "Blondynki..." nawet mnie do tego zachęciły - dały mi nadzieję, że następnym razem B. Pawlikowska opisze to, czego szukałam tutaj), ale póki co na długo odpocznę sobie od niej, nawet jeśli chodzi o radiowe anegdotki. Mam przesyt autorki i niedosyt treści. Polecam tylko, jeśli się naprawdę nudzicie lub jeśli lubicie poczucie humoru pani Pawlikowskiej.
Nie czytałam i nie zamierzam :)
OdpowiedzUsuńJa czytałam "Blondynka na Czarnym Lądzie" i mam podobne odczucia - ociera się wręcz o grafomanię...
OdpowiedzUsuńNie jestem wielbicielką twórczości pani Pawlikowskiej, ani tej radiowej, ani papierowej.
OdpowiedzUsuńOleńka - popieram :)
OdpowiedzUsuńAnek7 - cieszę się, że mamy podobne odczucia. Już myślałam, że tylko mi się to nie podobało...
Katarzyna - ja od wczoraj też wypisuję się z grona jej fanów :)