Pokazywanie postów oznaczonych etykietą autobiografia-biografia-pamiętnik. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą autobiografia-biografia-pamiętnik. Pokaż wszystkie posty

piątek, 12 maja 2017

"Asiunia" J. Papuzińska



...Na skraju miasta stał sobie nieduży blok, a w tym bloku było mieszkanie, a w tym mieszkaniu mieszkała moja rodzina...*


Obsypana nagrodami, wychwalana przez nauczycieli, Powstańców Warszawskich, małych, średnich, dużych Polaków. Jednym słowem książka jak marzenie. Choć skrywa w sobie tak trudny i wciąż budzący emocje temat. WOJNA. Eeee tam, powiecie, oklepany i nudny jak barszcz z kluskami... Jak też tak reaguję na historie wojenne, bo uważam, że rosną stale jak grzyby po deszczu i ani myślą przestać. A to powstanie, a to Westerplatte, a to hitlerowcy, a to sowieci...  Temat wciąż odżywa i rozumiem, że dla niektórych  był przeżyciem nie do opisania.
Przyznam szczerze, że podeszłam do tej lektury w dwojaki sposób: z jednej strony pełna obaw, że oto znienawidzony przeze mnie temat będę wałkować po raz "enty" i pewnie niczego nowego już nie odkryję. Z drugiej strony, skoro książka jest ta popularna, to coś w niej chyba musi być! I to coś fajnego, ciekawego, odkrywczego... Hmmm... I co tu dalej napisać, żeby było ciekawie i odkrywczo.


poniedziałek, 1 maja 2017

[DINOZAURY] "Balzac i chińska Krawcówna" D. Sijie



...Naczelnik wsi, pięćdziesięcioletni mężczyzna, siedział w kucki pośrodku izby, koło wydrążonego w podłodze paleniska z płonącym węglem; przyglądał się moim skrzypcom...*

Przez wiele lat dobór książek, które chciałam przeczytać, ustalony był z co najmniej miesięcznym wyprzedzeniem. Tworzyłam stosiki, listy, dopasowywałam  lektury do wyzwań. W związku z tym wiele kupionych przeze mnie książek lądowało gdzieś w najdalszych kącikach, poza zasięgiem mojego wzroku. W tym roku odrzuciłam wszelkie standardy i wybieram lektury spontanicznie. I wiecie co? To jest super! Czasami mam wrażenie, że to nie ja, lecz książka wybiera sobie moment, kiedy chce być przeczytana...

Tak właśnie było z "Balzakiem i chińską Krawcówną". Nagle sama wpadła mi w ręce i poczułam, że to będzie strzał w dziesiątkę. Spojrzałam na okładkę: Balzac, chińska Krawcówna, stara chińska rycina... Skojarzenia były jednoznaczne: poznam historię sprzed wielu lat, może tajemniczą, pachnącą orientem, zieloną herbatą i starymi zakurzonymi woluminami. Ach, jaka to dziwna radość, gdy wyobrażenia nijak mają się do rzeczywistości!

środa, 22 lutego 2017

Zorkownia

Autor: Agnieszka Kaluga
Format: papier 
Wydawnictwo: Znak
Rok wydania: 2014
Liczba stron: 288
Ocena: 5,5

źródło: własna biblioteczka






...Wchodzę do lasu...*

To będzie bardzo prywatny, emocjonalny i krótki (mam nadzieję) wpis. Bo "Zorkowni" nie da się opisać na sucho. Nie da się jej po prostu przeczytać od deski do deski jednym tchem. Mi nie pozwalały na to litry wylanych łez, drżenie rąk i tysiące kłębiących się myśli.
Książkę Agnieszki Kalugi kupiłam trochę z przypadku. Trochę o niej słyszałam. Wiedziałam mniej więcej tyle, że to pamiętnik, że autorka prowadzi bloga i że będzie coś o dziecku. Do tego cudowna okładka... Pomyślałam, że jak znalazł - coś ciekawego na leniwe poranki ciężarnej kobiety. Tak, byłam w ciąży, gdy książka trafiła do mych rąk i niestety po przeczytaniu kilku zdań opisu z okładki postanowiłam odłożyć tę lekturę na "potem". Nie chciałam nawet wyobrażać sobie, jak może się czuć kobieta, która żegna się z kilkudniową córeczką. To byłoby dla mnie zbyt wiele. I chyba było to trochę przeznaczenie...

Mój synek urodził się nieco przed czasem z ciężkim zapaleniem płuc i niewydolnością oddechową. W trzeciej minucie życia otrzymał 1 punkt w skali Apgar (dowiedziałam się o tym dopiero po miesiącu, gdy Piotruś wrócił do domu). Kilka dni lekarze walczyli o jego życie i udało się! Teraz to wspaniały czteromiesięczny okaz zdrowia. Nie wyobrażam więc sobie, że przed porodem zagłębiłabym się w lekturze o śmierci, żegnaniu się z bliskimi, przegranych bitwach z chorobami... Bo o tym jest po części "Zorkownia". O stracie. Ale i o nadziei. O miłości. O byciu dla innych. To wspaniała lektura dla tych, którzy już kogoś stracili i potrafią choć trochę wejść w skórę autorki.

wtorek, 5 stycznia 2016

Te chwile

Autor: Herbjørg Wassmo
Tytuł oryginału: Disse øyeblikk
Tłumaczenie: Ewa Bilińska
Format: papier
Wydawnictwo: Smak Słowa
Seria: Arcydzieła Norweskiej Literatury
Rok wydania: 2015
Liczba stron: 384
Ocena: 5

źródło: własna biblioteczka

...Osuwa się do tyłu, w nieznane...*

Pokochałam H. Wassmo za "Księgę Diny" i od tej pory na każdą jej powieść czekam z wielką niecierpliwością. A w Polsce czekać trzeba było długo, oj długo... Zupełnie nie rozumiem braku zainteresowania tą pisarką ze strony wydawnictw. 
Gdy w "Stuleciu" (poprzedniej powieści Wassmo) odkrywałam powoli historię kilku pokoleń kobiet z rodu pisarki, poczułam mały niedosyt. Historia napisana była językiem twardym, bez zbędnego sentymentalizmu, a jednak wciąż bazowała na uczuciach. To niesamowite połączenie, bardzo charakterystyczne dla H. Wassmo. Ów niedosyt zrekompensowały mi "Te chwile" - autobiografia autorki, choć o tym fakcie dowiedziałam się raczej z okładki, niż z treści. 

"Te chwile" to historia kobiety, które przez nieprawidłowe relacje z ojcem nie potrafi zbudować szczęśliwego domu z mężczyzną. W młodości wątła, słaba, na jakiekolwiek sytuacje stresowe reagowała omdleniami lub atakami dziwnej choroby. Wciąż niepewna, nieśmiała, niezdolna do podejmowania ważnych decyzji kroczy przez życie tak, jakby stała obok i wszystkiemu się tylko przyglądała. Zakłada rodzinę (którą raczej nie należałoby nazywać "rodziną"), ale nie jest w niej szczęśliwa. Nieustannie szuka samotności, ciszy, wyobcowania. Taka już jest, lecz jej najbliżsi nie potrafią tego zrozumieć i zaakceptować. 

poniedziałek, 21 października 2013

[KLASYCZNIE] Dziennik Franciszki Krasińskiej

Autor: Klementyna z Tańskich Hoffmanowa
Wydawnictwo: Wolnelektury.pl
Format: e-book
Na podstawie wersji papierowej: Wyd. Nasza Księgarnia 1976
Liczba stron: 255
Ocena: 5

źródło: własna biblioteczka


... Tydzień temu, w samo święto Bożego Narodzenia, Jmć Dobrodziej ojciec mój kazał przynieść sobie ogromną księgę, w którą już od lat kilkunastu, obyczajem wszystkich niemal panów polskich, wpisuje własną ręką rozmaite publiczne i prywatne pisma...

Ależ przeżyłam niesamowitą przygodę! I to z nie byle jaką postacią... Bardzo rzadko tak wciąga mnie i porusza czyjś dziennik czy pamiętnik. Tym razem jednak Klementyna z Tańskich Hoffmanowa zaciekawiła mnie niesamowicie osobą Franciszki Krasińskiej. Nazwisko znane, a jakże, skojarzyłam z Zygmuntem Krasińskim. I jakiż to był błąd! Nie ten czas, nie to miejsce, ni ci ludzie. Na szczęście.

Spędziłam bowiem kilka przyjemnych dni w XVII-wiecznej Polsce, rządzonej przez Augusta III, barwnej, butnej, szlachtą stojącej Polsce, która w niedługim czasie miała zniknąć w map Europy. Tam poznałam młodą, wesołą osóbkę - Franciszkę Krasińską. To ona pokazała mi barwny i jakże inny od współczesnego świat szlachty, tamtejsze obycie, sposób prowadzenia konwersacji. Dzięki niej poznałam różne ciekawe zwyczaje panujące na zamkach, w pałacach i we dworach. W końcu także dzięki niej poznałam kawałek historii Polski - wszystkie bowiem informacje zawarte w pamiętniku są jak najbardziej zgodne z faktami historycznymi. Gdy dodamy do tego bardzo bogaty w opisy, nowinki, niezwykle emocjonalny i jak najbardziej osadzony w XVII wieku styl pisania - czegóż więcej nam potrzeba. Nic, tylko brać lekturę do ręki i czytać, czytać, czytać...

piątek, 29 marca 2013

[KLASYCZNIE] "Wśród ludzi" Maksym Gorki

Autor: Maksym Gorki 

Tytuł oryginału:
Tłumaczenie: Krystyna Bilska
Wydawnictwo: Książka i Wiedza
Rok wydania: 1952
Liczba stron: 326
Ocena: http: 4,5

źródło: biblioteka miejska w Kartuzach

Dziś będzie dosyć krótko i zwięźle, ponieważ przyznam się szczerze, że ostatnio brak mi energii do siedzenia przy komputerze:)

"Wśród ludzi" to autobiograficzna książka Maksyma Gorkiego, lub jak kto woli Aleksieja Pieszkowa, jedna z trzech, jakie napisał. Opisuje tu swoje lata "dojrzewania" czyli wiek 10-16 lat, kiedy to w poszukiwaniu pracy i płacy tułał się po wsiach, miastach i miasteczkach, trafiając przy okazji na różnych ludzi. Od jednych wiele się uczył, inni wywoływali z nim bunt i odrazę, kolejnym zaś współczuł. Ogólnie jednak omijał ludzi szerokim łukiem, wolał po prostu sam podążać swoją drogą. Najważniejszą osobą w jego życiu była babcia, która go wychowała i nauczyła jak żyć w zgodzie z naturą i samym sobą.

czwartek, 10 lutego 2011

Akwarium

Autor: Wiktor Suworow  
Tytuł oryginału: Akvarium
Tłumaczenie: Andrzej Mietkowski
Wydawnictwo: De Agostini
Seria: Arcydzieła Literatury Współczesnej
Rok wydania: 2003
Ilość stron: 304
Ocena: (4)


Kiedy byłam małą dziewczynką bardzo chciałam służyć w wojsku - moim marzeniem było zdobycie tytułu oficera marynarki wojennej. Niestety nieumiejętność pływania i słaba orientacja w dziedzinie matematyki i fizyki na dobre wyleczyła mnie w tych marzeń. Miłość do mundurowych jednak została. Kiedy więc dowiedziałam się, że Wiktor Suworow napisał swoje przeżycia z czasów służenia w radzieckim wojsku oraz innych tajnych jednostkach specjalnych, poczułam przypływ entuzjazmu i szybko zabrałam się do lektury. Tak szybko jak ochota przyszła, tak też szybko odeszła. Niestety, nie dobrnęłam do końca książki, przerwałam ją w połowie. Dlaczego?

Przede wszystkim wciąż tylko przewijały się tytuły: pułkownik lejtnant, kapitan lejtnant, oficer, generał i właściwie wszystko krążyło wokół tego typu wątków. Suworow (jako narrator tej autobiografii) wciąż przerzucany jest z jednego miejsca do drugiego, wciąż poznaje nowych przełożonych i podwładnych, wiecznie wysyła się go na szkolenia, tajne misje. No i ten dowcip. Wojskowy dowcip. Twardy, drętwy i nie do zniesienia. Przynajmniej dla mnie. Tyle się nasłuchałam, jaka to świetna książka i że przez cały czas trzeba się śmiać, bo autor wciąż kpi ze wszystkiego, co spotkał i przeżył. Ja nie odczułam tej entuzjastycznej radości, ani razu się chyba nie zaśmiałam, choć przyznam, że niektóre momenty rzeczywiście nieco surrealistycznie wyglądają. Patrząc na to przez pryzmat autentyczności można się zastanowić, jak działały tajne służby ZSRR. 

Suworow przedstawia sytuacje niezwykłe, o których w latach siedemdziesiątych nie wiedział właściwie nikt, nawet KGB. Autor stał się członkiem tajnej organizacji, z której nie ma już wyjścia. Organizacji o wdzięcznej nazwie Główny Zarząd Wywiadowczy Sztabu Generalnego, w skrócie GRU. Suworowowi udało się opuścić tę instytucję, ale drogo za to płaci. W latach siedemdziesiątych, po ucieczce, został skazany przez władze radzieckie na śmierć. Wyrok ten jest ważny do dnia dzisiejszego. Człowiek, który wie o tajnym wywiadzie ZSRR wszystko (a to czego nie wie, jest w stanie wydedukować), opisuje wszystkie działania, szkolenia, informacje, przekazuje czytelnikowi wszystkie informacje na temat GRU i tym samym go odtajnia. Tego Rosjanie nie wybaczyli mu do dzisiaj. I czemu tu się dziwić - człowiek zniszczył coś, nad czym gro ludzi pracowało dniami i nocami, coś, co władowano niesamowite ilości pieniędzy, środków i do czego wybierano tylko tych najlepszych. Podziwiam tego mężczyznę. Po pierwsze za to, że miał tyle sprytu, inteligencji i siły, by zostać zauważonym i stać się jednym z nich, a po drugie za to, że miał odwagę stawić im czoła. 

Autor w "Akwarium" opisuje swoje początki służby w armii ZSRR, kolejne etapy, wspinanie się szczeblach kariery i coraz dziwniejsze, ekscytujące zadania przed nim stawiane. Bardzo podobała mu się ta gra, nie zaprzecza. Jako młody człowiek nie miał rodziny, życia prywatnego, niczym więc nie ryzykował i nie miał też nic do stracenia. A ryzyko pociągało go zawsze. 

Książka bardzo ciekawa wziąwszy pod uwagę biografię Suworowa (naprawdę warto się z nią [biografią] zapoznać). Ja niestety nie ogarnęłam tego, co opowiadał mi autor. Wciąż gubiłam wątek, nie zapamiętywał tych stopni wojskowych, nazwisk, jednostek... Nie wiem, czy to jest książka dla kobiet, chociaż oczywiście to tylko moje zdanie. Z tego co wiem, mężczyznom strasznie podoba się to, co i jak pisze Suworow. Jeśli ktoś ma dużo samozaparcia i odpowiada mu tematyka wojskowa to naprawdę serdecznie polecam, bo historia naprawdę baaardzo ciekawa. To miała być kolejna książka w ramach wyzwania "Rosja w literaturze". Po raz kolejny poległam na pozycji rosyjskiego pisarza. Fatum czy zły dobór lektur...? 

Tej części, którą dałam radę przeczytać (dokładnie 159 stron), daję 4, ponieważ temat mnie zaintrygował. Ale raczej mało z tego zapamiętałam. Mam wrażenie, że lepiej streścił mi historię "Akwarium" ten, który mi ją polecił. Mam nadzieję, że dowiem się od niego, jaki był finał tej opowieści. Tymczasem książkę z małymi wyrzutami sumienia oddaję do biblioteki. Niestety...  

czwartek, 12 listopada 2009

Bezsenność w Tokio



Autor: Marcin Bruczkowski
Wydawnictwo: Rosner & Wspólnicy
Rok wydania: 2004
Ilość stron: 395
Ocena: 4

Źródło: Kolejkowo

Tak naprawdę nie wiem jak skatalogować tę książkę: reportaż, obyczajowa, przygodowa... nie mam pojęcia. Jedno jest pewne - znajdziemy tu szczegółowy opis życia gajdzina (mieszkającego na stałe obcokrajowca) we współczesnej Japonii. Narratorem jest Marcin: Polak, absolwent filologii angielskiej, student kulturoznawstwa na jednym z tokijskich uniwersytetów, nauczyciel języka angielskiego, salaryman (pracownik firmy, najczęściej w garniturze), biznesmen konsultant (pracujący na własny rachunek). Takie właśnie zajęcia wyszukiwał sobie główny bohater książki. Nie to jednak jest rzeczą najważniejszą w powieści. Mnie najbardziej zaciekawiło to, czego o Japonii nie wiedziałam, lub inaczej - to, co wiedziałam, a co okazało się nieprawdą. Rozpoczynając od faktu, że Japończycy to bardzo hermetyczny naród, który nie akceptuje obcokrajowców jako pełnoprawnych członków społeczeństwa, kończąc na tak błahych sprawach jak brak toalety w mieszkaniach w stolicy (to szczerze przyznam wstrząsnęło mną bardzo).

Nie chcę opisywać wszystkich ciekawostek i dziwactw, jakie w Japonii można spotkać na każdym kroku. Napiszę więc tylko jak ja postrzegałam ten kraj i jego mieszkańców przed przeczytaniem tej lektury: sądziłam bowiem, że Japonia to kraj mlekiem i miodem płynący, stojący na wysokim szczeblu drabinki ekonomicznej świata - BŁĄD. Myślałam, że najpopularniejszym sportem w tym kraju jest karate, a zaraz po nim sumo - kolejny BŁĄD. I najciekawsze - nie mogłam sobie wyobrazić brudnego Japończyka i stosów wyrzuconych na skraju drogi śmieci (co w Polsce jest na ogół regułą) - a tu takie ZASKOCZENIE!!! Góry śmieci zasłaniające widoki na świątynie czy górę Fuji to coś, co zdumiało mnie chyba najbardziej. A ktoś mi ostatnio powiedział, że czystości i porządku nauczyliśmy się właśnie od mieszkańców kraju kwitnącej wiśni...