Format: papier
Wydawnictwo: Znak
Rok wydania: 2014
Liczba stron: 288
Ocena: 5,5
źródło: własna biblioteczka
...Wchodzę do lasu...*
To będzie bardzo prywatny, emocjonalny i krótki (mam nadzieję) wpis. Bo "Zorkowni" nie da się opisać na sucho. Nie da się jej po prostu przeczytać od deski do deski jednym tchem. Mi nie pozwalały na to litry wylanych łez, drżenie rąk i tysiące kłębiących się myśli.
Książkę Agnieszki Kalugi kupiłam trochę z przypadku. Trochę o niej słyszałam. Wiedziałam mniej więcej tyle, że to pamiętnik, że autorka prowadzi bloga i że będzie coś o dziecku. Do tego cudowna okładka... Pomyślałam, że jak znalazł - coś ciekawego na leniwe poranki ciężarnej kobiety. Tak, byłam w ciąży, gdy książka trafiła do mych rąk i niestety po przeczytaniu kilku zdań opisu z okładki postanowiłam odłożyć tę lekturę na "potem". Nie chciałam nawet wyobrażać sobie, jak może się czuć kobieta, która żegna się z kilkudniową córeczką. To byłoby dla mnie zbyt wiele. I chyba było to trochę przeznaczenie...
Mój synek urodził się nieco przed czasem z ciężkim zapaleniem płuc i niewydolnością oddechową. W trzeciej minucie życia otrzymał 1 punkt w skali Apgar (dowiedziałam się o tym dopiero po miesiącu, gdy Piotruś wrócił do domu). Kilka dni lekarze walczyli o jego życie i udało się! Teraz to wspaniały czteromiesięczny okaz zdrowia. Nie wyobrażam więc sobie, że przed porodem zagłębiłabym się w lekturze o śmierci, żegnaniu się z bliskimi, przegranych bitwach z chorobami... Bo o tym jest po części "Zorkownia". O stracie. Ale i o nadziei. O miłości. O byciu dla innych. To wspaniała lektura dla tych, którzy już kogoś stracili i potrafią choć trochę wejść w skórę autorki.