Tytuł oryginału: L'abyssin
Tłumaczenie: Krystyna Szeżyńska - Maćkowiak
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Seria wydawnicza: Biblioteczka Konesera
Rok wydania: 2001
Ilość stron: 408
Ocena: 4,5
Źródło: własna biblioteczka
Oto książka z gatunku płaszcza i szpady, choć z nieco odmiennej formie. Bardzo interesującej, gdyż dotyczy Francji, lecz jednocześnie trzyma się od niej na uboczu. Główna część powieści dzieje się bowiem w Kairze, a dokładnie w jego francuskiej części, gdzie władzę sprawuje konsul de Maillet. Wiadomo jednak, że jego władza ogranicza się do bycia ciągniętym za sznureczki przez różnych możnych o wyższej od niego randze. We Francji na tronie zasiada Ludwik XIV, znany jako "Król Słońce", żądny władzy, pieniędzy i zdobycia całego świata, gdyby to było możliwe. Do tego celu ma mu posłużyć ów Kairski konsul. Najnowszym celem króla Francji jest bowiem Abisynia, czyli współczesna Etiopia, która jako jedyny w Afryce kraj chrześcijański nie ma ochoty poddać się władzy kościelnej, odrzuca także jakiekolwiek zgromadzenia zakonne w swych granicach. Korci to strasznie jezuitów, którzy owinąwszy sobie Ludwika XIV wokół palca, wzmogli w nim żądzę zawłaszczenia państwa dzikusów. Tymczasem prawda jest taka, że to oni mają największą chrapkę na bogactwa, które posiadają tamtejsze ziemie.
Nie są jednak jedynymi, którzy pragną zapanować nad Abisynią. Kraj ten zainteresował także samego papieża Innocentego XI jako dziewiczy teren chrześcijański, który nie tylko można nawrócić, lecz także zaspokoić potrzeby skarbca watykańskiego. Jego wierni słudzy - Kaspucyni, którzy posiadali już swoje zakony w Sennarze, sąsiadującym w Abisynii postanowili podjąć wyzwanie stawiane przez papieża.
Lecz jest to tylko tło powieści, gdyż jej głównym bohaterem jest medyk bez praw wykonywania zawodu - Jan Baptysta Poncet, swawolny mieszkaniec Kairu, leczący wielu możnych tego miasta, który za nic ma prawo i władzę królewską. To na niego właśnie padnie wybór podróży do dalekich ziem. Dlaczego? Władca Abisynii poszukuje medyka, który uleczyłby dręczącą go chorobę. Ponieważ większość Afryki zamieszkują ludy muzułmańskie, żaden z zakonników nie byłby w stanie bezpiecznie przemieszczać się po afrykańskich szlakach. Dlatego też pod pozorem wyleczenia negusa (tak bowiem zwano władców Etiopii) postanowiono zorganizować oficjalną delegację, w której w przebraniu sług mieli przedostać się jezuici. A Poncet? Po cóż miałby podążać szlakiem niebezpiecznym i niepewnym, by uleczyć kogoś, o kim nie miał zielonego pojęcia? Wiadomo przecież... zakochał się! I to w nie byle kim, w samej córce konsula, Alix de Maillet. Z wzajemnością. Dlatego musiał pokazać, iż jest godnym jej ręki i zdobyć poparcie ojca, króla oraz innych ważnych postaci tego świata.
To dopiero początek całej historii. Akcja naszpikowana jest licznymi wydarzeniami, i choć powieść tę nazwano gatunkiem płaszcza i szpady, więcej tu raczej płaszcza, gdyż potyczki, walki i pościgi zdarzają się tu niezwykle rzadko. Powieść przesączona jest poczuciem humoru, który nie raz wymuszał na mnie głośny śmiech. Ot, choć by takie fragmenty jak: Zabity przez muzułmanina, poćwiartowany przez katolika, a pożarty przez protestanta wół był najbardziej ekumenicznym zwierzęciem, jakie można sobie wyobrazić, bo zabrakło już tylko rabina, któremu dano by do ogryzienia jego kości. [1] lub też: Pasza zapamiętał te słowa, a gdy przebiegły już one mrocznym labiryntem jego umysłu, wybuchnął gromkim śmiechem, w okamgnieniu podchwyconym przez chór służalców. [2] A wątek miłosny oczywiście jest, ale w żaden sposób nie przeszkadza w czytaniu.
To, co dawało się odczuć przez cały czas śledzenia losów medyka i jego przyjaciół (oraz wrogów oczywiście), to ukazanie wszelkich wad katolicyzmu. Nie sądzę, by autor powieści chciał nawrócić czytelnika na inną niż chrześcijaństwo wiarę, jednak najwyraźniej chciał mu zwrócić uwagę na to, jak wiara ta była interpretowana przez władców i zakony, w jaki sposób wykorzystywali oni fakt, iż są wyznawcami Trójcy Przenajświętszej. Przykre to słowa lecz niestety tak się działo. I myślę, że dzieje się tak po dzień dzisiejszy. Nie o to bowiem chodziło Bogu, gdy zesłał na ziemię swego Syna, dając tym samym początek chrześcijaństwu. Okazuje się bowiem, że władza silniejsza jest od wiary.
Warto też wspomnieć, iż spora część postaci i wątków wykorzystanych przez autora znajduje potwierdzenie w kronikach i książkach historycznych. A to w moich oczach wpłynęło pozytywnie na cały bieg wydarzeń. Nie jest to jednak wybitna proza, nie należy porównywać jej z innymi sławnymi powieściami płaszcza i szpady (chociażby autorstwa Dumas), bo wypadnie blado. Mimo wszystko spędziłam z lekturą kilka przyjemnych letnich dni i polecam powieść Rufin'a tym, którzy lubią powieści przygodowe i historią w tle. Ja do takich należę i jestem zadowolona :) mam nadzieję, że i wy będziecie.
[1] J.Ch. Rufin "Abisyńczyk", tłum. K. Szeżyńska-Maćkowiak, wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2001, s. 122;
[2] Tamże, s. 220;
Nie słyszałam o tej książce, lecz jak gdzieś ją spotkam, chętnie zakupie.
OdpowiedzUsuńZachęcam, książka warta przeczytania :)
OdpowiedzUsuńpierwsze słyszę o tej książce, ale zachęciłaś mnie niezmiernie. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńorchisss- bardzo się cieszę :)
OdpowiedzUsuń