Dziś będzie krótko, ale temat dosyć ważny. Odkryłam pewną wstrętną (według mnie) rzecz... Ale zanim zacznę - mam pytanie: czy podoba się Wam poniższy obrazek?
Mnie bardzo. Ładny, prawda? Na tyle ładny, że zostało dwukrotnie wykorzystane jako okładka książki!
Oto "Delirio" Laury Restrepo - okładka hiszpańska (chyba) i pod spodem polska (wyd.Amber), wydane w 2004 roku
A poniżej widnieje tegoroczna premiera wydawnictwa Sonia Draga:
Widać podobieństwo..? Cóż mogę powiedzieć... po prostu brak mi słów.
Nie pierwszy raz spotkałam się z czymś takim, że dana okładka była powielana w wielu książkach. Dla mnie to istna żenada. Chyba wydawców nie stać na grafika, bądź graficy idą na łatwiznę kopiując gotowy projekt danej okładki.
OdpowiedzUsuńAle to wcale nie musi być żadna niesmaczna kradzież. Może to zdjęcie dostępne jest wśród tzw. stock photographies (z licencją dla wydawnictw), z których korzystają graficy tworzący okładki. Żaden grafik nie zna absolutnie wszystkich okładek książkowych, więc mógł nie wiedzieć, że to konkretne zdjęcie zostało też wykorzystane w innym wydawnictwie.
OdpowiedzUsuńOczywiście, twórca okłądki mógł też zobaczyc gdzieś okładkę "Delirio" i ściągnąć pomysł, ale nie trzeba tego od razu zakładać z góry.
Mnie chodzi nie tyle o kopiowanie, ile o brak jakiejkolwiek orientacji i sprawdzenia, czy nie powiela się schematu. Przecież wystarczy rzucić hasło, a wujek Google wszystko pokaże! Uważam, że grafik z prawdziwego zdarzenia przede wszystkim sprawdza, czy jego pomysł nie jest kopią czegoś, co może kiedyś widział i podświadomie to teraz wykorzystuje jako własne. Jakiś czas temu słuchałam wywiadu z pewnym polskim projektantem bardzo drogich i luksusowych samochodów, który właśnie w ten sposób pracuje. I uważam, że jest to raczej standard. Dlatego jestem tak zniesmaczona tego typu podobieństwem okładek. A gdyby okazało się, że grafik rzeczywiście świadomie skopiował pomysł sprzed prawie 10 lat, to byłoby już kompletne dno...
OdpowiedzUsuńByłam na spotkaniu blogerów z wydawnictwami na Targach Książki w Katowicach, między innymi rozmawiano też o okładkach - zarzuty były dokładnie takie, jak przedstawiłaś.
OdpowiedzUsuńOdpowiedź była mniej więcej taka, jak pisze lilybeth, nikt nie plagiatuje okładki, tylko korzysta się z wielkiej puli zdjęć dostępnych na darmowych stronach, lub zakupionych. Sprawdzić trudno, bo co wpisać do google'a, nazwę zdjęcia? Nie pokaże to wcale okładki książki wydanej pod określonym tytułem.
Takie problemy wyeliminowałoby zatrudnienie grafika-projektanta, który projektowałby okładkę na bazie własnej pracy, rysunku, fotografii, ale jak się okazało, jest to drogie. Ech.
Trudno, w takim razie niech się wydawnictwa głowią, jak wybrnąć z sytuacji. Ja osobiście wolałabym chyba wydać trochę więcej pieniędzy i zażyczyć u grafika czegoś oryginalnego i niepowtarzalnego, niż narazić się na "kopię" innej okładki.
UsuńZdjęcia stockowe mają to do siebie, że można je kupić i powielać do woli. Niestety, coraz więcej grafików korzysta z gotowców:(
OdpowiedzUsuńSmutne to, naprawdę. Ja bardzo dużą wagę przywiązuję do okładki, zwłaszcza w przypadku nieznanych mi autorów. Na "Delirio" skusiłam się właśnie ze względu na ciekawą okładkę. I trochę się sparzyłam co prawda, ale to już inna historia :)
UsuńTroszkę nie w temacie, poproszę o wylosowanie mi książki u Anny, bo chciałabym zacząć czytać od czegoś z półki
OdpowiedzUsuńNa okładce książki "Darujmy sobie te święta" Grishama wydanej przez Albatrosa jest zdjęcie, które znalazłam w gazetce promocyjnej Żabki...
OdpowiedzUsuń