Ilustracje: Jan M. Szancer
Tytuł oryginału: Colas Breugnon
Tłumaczenie: Franciszek Mirandola
Wydawnictwo: PIW
Rok wydania: 1966
Ilość stron: 207
Ocena: 5
Źródło: własna biblioteczka
Literacka Nagroda Nobla w 1915 roku za całokształt twórczości
Colas, Colas, ze świecą szukać dziś takiego jak ty! Szczęśliwego dziadka, kobieciarza, spryciarza i mistrza w swym fachu. W dzisiejszych czasach zapewne umarłbyś z głodu lub wygryzłaby cię konkurencja, lecz patrząc na czasy, w których żyłeś, niejeden mógłby ci pozazdrościć wesołego i szczęśliwego żywota, oj niejeden...
Romain Rolland przedstawił nam historię pewnego poczciwego staruszka, rzeźbiarza z małego francuskiego miasteczka Clamecy. Człowieka uwielbiającego psoty, dobre wino, dużo wolnego czasu i swobodę. Mężczyznę rozbawiającego do łez, sprytnego jak lis i po prostu po ludzku mądremu. Stworzył postać, której w dzisiejszych czasach już się nie uraczy. A szkoda.
Colas Breugnon pewnego mroźnego zimowego dnia (2 lutego, w święto Matki Boskiej Gromnicznej) postanowił spisać ciekawe przygody, które spotykają go na co dzień. W ten sposób powstało czternaście niezwykłych historii. Historii wesołych, lubieżnych, krwistych, haniebnych, smutnych, spokojnych i mądrych. Dzięki tej lekturze poznać możemy chociaż kilka chwil z życia XVII-wiecznego mieszczaństwa francuskiego. dysputy i kłótnie pomiędzy katolikami i hugonotami i ewangelikami, relacje między królem, księciem i ich poddanymi, poglądy zwykłych szarych ludzi na tematy mniej i bardziej ważne.
Sądzę, że nie warto opisywać poszczególnych historyjek, którymi raczy nas kochany Colas, dlatego też wciąż posługuję się ogólnikami i hasłami przewodnimi występującymi w lekturze. Po prostu każdemu polecam tę książkę na poprawę humoru, na jesienną depresję, zimowe mrozy. Niech wezmą ją do ręki ci, którzy życie biorą zbyt serio. Colas nauczy Was jak patrzeć na otaczający nas świat z przymrużeniem oka nic na tym nie tracąc. To piękna i mądra lektura. Nie sądziłam, że literatura klasyczna może wywołać u mnie tak szeroki uśmiech na twarzy. Vive la France! Vive Colas!
Zapomniałabym wspomnieć o jeszcze jednej nieocenionej cesze książki - pięknych ilustracjach Jana Marcina Szancera. Już pierwsze ilustracje (a jest ich w całej książce 30) przypomniały mi książki z dzieciństwa. Piękne czarno-białe szkice jakby wyryte na kremowych stronicach. Mimo wieku książki i kilku błędów drukarskich czytanie tej pozycji stało się dla mnie przyjemnością nie tylko ze względu na treść, ale i szatę graficzną. Nie wyobrażam sobie czytać "Colasa Breugnon" mając w ręku świeżutkie śnieżnobiałe kratki zapełnione nowoczesną czcionką i współczesnymi ilustracjami. Rada więc dla tych, którzy jeszcze po lekturę Rollanda nie sięgnęli - szukajcie starych zniszczonych i poplamionych wydań tego dzieła, a dopiero wtedy poczujecie klimat dacie się porwać przygodom Colasa.
Zniszczone i stare - okej, ale nie poplamione. Obrzydzają mnie tak zniszczone książki ;) Bardzo pięknie przedstawiłaś tę pozycję - tytuł obił mi się o uszy, może nawet sama mam ją na półce...
OdpowiedzUsuńFutbolowa - chodziło mi o plamy od wilgoci, starości, brońcie Panie Boże od kawy czy soku. Kiedyś miałam to nieszczęście przeczytać książkę całą umazaną przeżutą czekoladą... Gdyby nie sama treść (był to "Chłopiec z latawcem"), od razu oddałabym książkę do biblioteki. Powiedziałam pani bibliotekarce, co spotkałam w środku, a ona na to, że niestety zna pewną panią, która w zwyczaju ma pochłanianie ton czekolady podczas czytania książek. I cóż z tym zrobić...?? Ręce mi opadły.
OdpowiedzUsuńA co do książki - polecam, bo jest nieco inna, choć początkowo miałam spore problemy ze skupieniem się na treści, wciąż jakieś dziwaczne słówka i budowa zdań wybijały mnie z rytmu. Po jakimś czasie jednak można przywyknąć :)
Świetna recenzja, cieszę się, że ktoś napisał o tej książce. Zawsze mnie intrygowało to nazwisko na liście laureatów :)
OdpowiedzUsuńDziękuję serdecznie za miłe słowa, choć mam wrażenie, że ta recenzja nie jest niestety najwyższych lotów... :) pozdrawiam!
OdpowiedzUsuń