Tytuł oryginału: Salme ved reisens slutt
Tłumaczenie: Maria Gołębiewska-Bijak
Wydawnictwo: Książnica
Format: papier
Rok wydania: 1997
Liczba stron: 414
Ocena: 5
źródło: własna biblioteczka
...Stulecia płyną jak leniwy strumień dźwięków i scen, twarze i miasta przemijają...*
Zapraszam was w podróż. W czasie, w przestrzeni, w wyobraźni. Jeżeli oczywiście lubicie pływać po morzach i oceanach. Głównym celem naszej podróży jest Nowy Jork, wyruszamy z Liverpoolu. To jak, wsiadacie na pokład?
Erik F. Hansen podjął temat opisany już przez setki autorów, felietonistów, eseistów, historyków i reporterów - pierwszy i ostatni rejs transatlantyku "Titanic". Każdy wie, jak rozpoczęła się ta podróż, każdy też wie jak się zakończyła. Po co więc stale do tego wracać? I jaki sens ma kolejne opisywane tak znanej historii? Otóż ma sens - Erik F. Hansen mi to udowodnił. Uświadomił mnie też ile wariacji na temat jednego wydarzenia można będzie stworzyć przez kolejne lata. Ale do rzeczy!
10 kwietnia 1912 roku "Titanic" przygotowuje się do swego dziewiczego rejsu. Załoga jest już na pokładzie, pasażerowie poszczególnych klas zajmują odpowiednie poziomy, przedziały, kabiny. Kucharze w pocie czoła przygotowują potrawy na pierwszy posiłek, architekt dogląda jeszcze kosmetycznych przeróbek, kapitan (to jego ostatni rejs przez zasłużoną emeryturą) czeka na meldunki i przegląda listę pasażerów. Wśród całego tego zamieszania nie może zabraknąć ich - orkiestry. Skompletowany w ostatnim momencie 7-osobowy skład melduje się posłusznie przed intendentem i deklaruje gotowość do pracy. A pracy mają w bród ! Do lunchu, do obiadu, do kolacji, podczas odpoczynku w oranżerii, do nabożeństwa... Wszystko musi być nienaganne, na najwyższym poziomie, dopasowane do nastroju, okazji i odbiorców. Muzyka ma towarzyszyć, nie dominować. Ma umilać czas, nie psuć atmosfery. I wszystko to za marne 4 funty wynagrodzenia...
Siedmiu muzyków, siedem różnych historii. Poznamy - szczegółowo lub ogólnikowo - każdą z nich. I żadna nie będzie wesoła. Kapelmistrz Jason Coward na skutek straty rodziców w dzieciństwie nie potrafi poukładać sobie życia tak, jakby chciał. Traci wszystko i wszystkich , na których mu zależy. Bez wyjątku. Na końcu pozostają mu tylko skrzypce i otwarty ocean. Aleksander Bieżnikow upada na samo dno po to tylko, by kiedy się podniesie, znowu wszystko stracić. Ale nie poddaje się, walczy, bo ma dla kogo. Dawid Bleiernstern, biedny, nieszczęśliwie zakochany młodzieniec. Ucieka z kraju, pozostawiając tam wszystko, co najcenniejsze i chce rozpocząć nowy rozdział w swym życiu. Z czystą kartą, z nowymi perspektywami. Petroniusz Witt, szalony Petroniusz - włoski temperament i zwykłe ludzkie szaleństwo tworzą w jego umyśle mieszankę wybuchową. A przeszłość nie daje o sobie zapomnieć. Jest też tajemniczy pianista "Spot" Hauptmann, cichy, tajemniczy i... bardzo uzależniony od kokainy.
To nie jest historia "Titanica". To historia kilku ludzi, wspaniałych osobowości. Historia o tym, jak głęboko można upaść i jak ciężko się stamtąd wydostać. To najczęściej smutne i samotne dzieciństwo, wielki talent, nadzieje pokładane przez rodziców, ich nadmierne ambicje. Tylko jakoś tak nic nie idzie z sobą w parze... To historia, której zakończenie czytelnik zna już na początku lektury, ale w skrytości serca liczy na cud. Bo szczerze współczuje tym kilku pasażerom, którzy nie są na pokładzie dla przyjemności, ani z wyboru. Sądzę, że nawet gdyby nie wsiedli na okład "Titanica", śmierć odnalazłaby ich w innym miejscu. Bo im pisana była tragiczna śmierć. Nie mogło być inaczej...
Wspaniale napisana powieść, chwilami poetycka i melancholijna, innym razem trudna, denerwująca i zmuszająca do myślenia. Styl i język poszczególnych historii idealnie dopasowany do bohaterów - flegmatyczny i melancholijny w przypadku Londyńczyka, ekscentryczny i żywiołowy, czasami wręcz bajkowy podczas odkrywania losów Włocha; romantyczny, statyczny w chwilach spędzonych w Wiedniu. Erik F. Hansen niesamowicie operuje czasem stylem, przestrzenią i formą wyrazu. między słowami czułam się, jakby przemierzała ponure mgliste uliczki Londynu po to, by za chwilę przenieść się do słonecznych Włoch z malowniczymi widokami i leniwymi popołudniami. Autor ani słowem nie wspomina o tym wprost, wszystko można jednak zrozumieć i odczuć.
I niestety nadeszło zakończenie, które wszystko zepsuło. Nie dlatego, że "Titanic" zatonął. Przecież to wiedziałam od samego początku. Tak wspaniale obudowane historie zakończyły się nagle na czternastu ostatnich stronach wielkim beznamiętnym oczekiwaniem na ratunek. Muzycy grali, po prostu, bez żadnych emocji. Nie było lęku, zaciekawienia, radości. Nikt nie bardzo chciał pytać, dlaczego ma grać o pierwszej w nocy, gry statek idzie na dno. Zakończenie bardzo mnie rozczarowało. Nie można zakończyć czegoś tak pięknego słowami: Nikt już nie myślał o muzyce i nikt nie słyszał, co grali na końcu. Nie wiadomo też, co tych siedmiu myślało w ostatnich chwilach. Pogubili się szukając ratunku.** To było słabe, nijakie, ale jednocześnie dało do myślenia, dlaczego autor tak właśnie postąpił... Dlatego ocena spadła o cały stopień w dół.
"Psalm u kresu podróży" to powieść uniwersalna, której akcja mogła dziać się wszędzie, wcale nie musiał to być rejs "Titanica". Ale to miejsce i ten czas jakby prześladowały mnie już od pierwszej strony książki i wiedziałam doskonale, że wszyscy ci ludzie zginą za kilka dni, za kilka godzin. Spróbujcie zmierzyć się z lekturą, której zakończenie znacie już na wstępie. Ja zapamiętam te odczucia na długo!
Erik F. Hansen podjął temat opisany już przez setki autorów, felietonistów, eseistów, historyków i reporterów - pierwszy i ostatni rejs transatlantyku "Titanic". Każdy wie, jak rozpoczęła się ta podróż, każdy też wie jak się zakończyła. Po co więc stale do tego wracać? I jaki sens ma kolejne opisywane tak znanej historii? Otóż ma sens - Erik F. Hansen mi to udowodnił. Uświadomił mnie też ile wariacji na temat jednego wydarzenia można będzie stworzyć przez kolejne lata. Ale do rzeczy!
10 kwietnia 1912 roku "Titanic" przygotowuje się do swego dziewiczego rejsu. Załoga jest już na pokładzie, pasażerowie poszczególnych klas zajmują odpowiednie poziomy, przedziały, kabiny. Kucharze w pocie czoła przygotowują potrawy na pierwszy posiłek, architekt dogląda jeszcze kosmetycznych przeróbek, kapitan (to jego ostatni rejs przez zasłużoną emeryturą) czeka na meldunki i przegląda listę pasażerów. Wśród całego tego zamieszania nie może zabraknąć ich - orkiestry. Skompletowany w ostatnim momencie 7-osobowy skład melduje się posłusznie przed intendentem i deklaruje gotowość do pracy. A pracy mają w bród ! Do lunchu, do obiadu, do kolacji, podczas odpoczynku w oranżerii, do nabożeństwa... Wszystko musi być nienaganne, na najwyższym poziomie, dopasowane do nastroju, okazji i odbiorców. Muzyka ma towarzyszyć, nie dominować. Ma umilać czas, nie psuć atmosfery. I wszystko to za marne 4 funty wynagrodzenia...
Siedmiu muzyków, siedem różnych historii. Poznamy - szczegółowo lub ogólnikowo - każdą z nich. I żadna nie będzie wesoła. Kapelmistrz Jason Coward na skutek straty rodziców w dzieciństwie nie potrafi poukładać sobie życia tak, jakby chciał. Traci wszystko i wszystkich , na których mu zależy. Bez wyjątku. Na końcu pozostają mu tylko skrzypce i otwarty ocean. Aleksander Bieżnikow upada na samo dno po to tylko, by kiedy się podniesie, znowu wszystko stracić. Ale nie poddaje się, walczy, bo ma dla kogo. Dawid Bleiernstern, biedny, nieszczęśliwie zakochany młodzieniec. Ucieka z kraju, pozostawiając tam wszystko, co najcenniejsze i chce rozpocząć nowy rozdział w swym życiu. Z czystą kartą, z nowymi perspektywami. Petroniusz Witt, szalony Petroniusz - włoski temperament i zwykłe ludzkie szaleństwo tworzą w jego umyśle mieszankę wybuchową. A przeszłość nie daje o sobie zapomnieć. Jest też tajemniczy pianista "Spot" Hauptmann, cichy, tajemniczy i... bardzo uzależniony od kokainy.
To nie jest historia "Titanica". To historia kilku ludzi, wspaniałych osobowości. Historia o tym, jak głęboko można upaść i jak ciężko się stamtąd wydostać. To najczęściej smutne i samotne dzieciństwo, wielki talent, nadzieje pokładane przez rodziców, ich nadmierne ambicje. Tylko jakoś tak nic nie idzie z sobą w parze... To historia, której zakończenie czytelnik zna już na początku lektury, ale w skrytości serca liczy na cud. Bo szczerze współczuje tym kilku pasażerom, którzy nie są na pokładzie dla przyjemności, ani z wyboru. Sądzę, że nawet gdyby nie wsiedli na okład "Titanica", śmierć odnalazłaby ich w innym miejscu. Bo im pisana była tragiczna śmierć. Nie mogło być inaczej...
Wspaniale napisana powieść, chwilami poetycka i melancholijna, innym razem trudna, denerwująca i zmuszająca do myślenia. Styl i język poszczególnych historii idealnie dopasowany do bohaterów - flegmatyczny i melancholijny w przypadku Londyńczyka, ekscentryczny i żywiołowy, czasami wręcz bajkowy podczas odkrywania losów Włocha; romantyczny, statyczny w chwilach spędzonych w Wiedniu. Erik F. Hansen niesamowicie operuje czasem stylem, przestrzenią i formą wyrazu. między słowami czułam się, jakby przemierzała ponure mgliste uliczki Londynu po to, by za chwilę przenieść się do słonecznych Włoch z malowniczymi widokami i leniwymi popołudniami. Autor ani słowem nie wspomina o tym wprost, wszystko można jednak zrozumieć i odczuć.
I niestety nadeszło zakończenie, które wszystko zepsuło. Nie dlatego, że "Titanic" zatonął. Przecież to wiedziałam od samego początku. Tak wspaniale obudowane historie zakończyły się nagle na czternastu ostatnich stronach wielkim beznamiętnym oczekiwaniem na ratunek. Muzycy grali, po prostu, bez żadnych emocji. Nie było lęku, zaciekawienia, radości. Nikt nie bardzo chciał pytać, dlaczego ma grać o pierwszej w nocy, gry statek idzie na dno. Zakończenie bardzo mnie rozczarowało. Nie można zakończyć czegoś tak pięknego słowami: Nikt już nie myślał o muzyce i nikt nie słyszał, co grali na końcu. Nie wiadomo też, co tych siedmiu myślało w ostatnich chwilach. Pogubili się szukając ratunku.** To było słabe, nijakie, ale jednocześnie dało do myślenia, dlaczego autor tak właśnie postąpił... Dlatego ocena spadła o cały stopień w dół.
"Psalm u kresu podróży" to powieść uniwersalna, której akcja mogła dziać się wszędzie, wcale nie musiał to być rejs "Titanica". Ale to miejsce i ten czas jakby prześladowały mnie już od pierwszej strony książki i wiedziałam doskonale, że wszyscy ci ludzie zginą za kilka dni, za kilka godzin. Spróbujcie zmierzyć się z lekturą, której zakończenie znacie już na wstępie. Ja zapamiętam te odczucia na długo!
...Tak tonął "Titanic"...*
*pierwsze/ostatnie zdanie powyższej książki
** cytat pochodzi z 410 strony powyższej książki
Nie tak dawno sobie ją nabyłam i czeka na swój czas.
OdpowiedzUsuńTo już druga interesująca recenzja tej książki, którą czytam.
U mnie książka ta stała na półce kilka lat. I zawsze jakoś tak nie miałam ochoty na kolejną wersję tragedii Titanica. A tymczasem o tym statku jest zaledwie kilkadziesiąt stron... :) na szczęście!
Usuń