Tytuł oryginału: La femme du boulanger
Tłumaczenie: Krzysztof Chodacki
Wydawnictwo: Esprit
Rok wydania: 2010
Ilość stron: 236
Ocena: 5,5
Źródło: Kolejkowo
Zostałam bardzo mile zaskoczona przez Marcela Pagnola. Po pierwsze - sądziłam, że jest to młody wschodzący pisarz, a tu okazuje się, że nie żyje, a historia opowiedziana w książce została zekranizowana już w 1938 roku. Po drugie - nie spodziewałam się, że jest to utwór dramatyczny, a konkretnie komedia. Rzadko ostatnimi czasy ludzie czytują ten gatunek literacki (wyjątkiem wydaje się być E.E. Schmitt), a tu taka popularność. Zupełnie nie wiem dlaczego z góry przyjęłam, iż będzie to krótka historyjka z miłością w tle, a przecież przed przeczytaniem zerkałam do serwisów książkowych. Po trzecie - nigdy jeszcze nie czytało mi się utworu dramatycznego tak szybko! Zawsze gubiłam wątek albo wciąż wracałam do strony, gdzie wypisani byli wszyscy bohaterowie, by móc ogarnąć treść. A tu akcja rozkręcała się ze strony na stronę i na dodatek było coraz weselej. Czułam się trochę speszona, gdy w miejscach publicznych zdarzało mi się parsknąć śmiechem.
Tyle tytułem wstępu. Teraz krótkie przypomnienie treści. Do małego francuskiego miasteczka w Prowansji (ten region mówi sam za siebie), w którym większość mieszkańców trwa w sporach i nienawiści od pokoleń, przyjeżdża piekarz z żoną. Wcześniej jego poprzednik pił na umór i ostatecznie skończył na stryczku w swej piwnicy. Następca okazuje się godny, piecze bowiem najlepszy w świece chleb. Wszystko to zawdzięcza pięknej i młodej żonie, która wyzwala w nim pokłady energii i chęci do wydobywania z ciasta tego, co najlepsze. Niestety radość mieszkańców nie trwa długo. Już pierwszego dnia działalności nowej piekarni żona zakochuje się bez pamięci w pasterzu i namawia go do wspólnej ucieczki. Tak też robią. Tymczasem piekarz zupełnie nieświadomy tego, jakież to rogi małżonka mu przyprawiła, przesypia moment wyjęcia chleba z pieca (do tej pory zawsze ona budziła go na czas). Mężczyzna zaczyna się zastanawiać, gdzie ukochana mogła pójść o tak wczesnej porze...? Jest niedziela - może do kościoła? Albo odwiedza matkę, w końcu mieszka niedaleko... Po nitce do kłębka, prawda wychodzi na jaw. Niestety piekarz nie chce przyjąć jej do wiadomości i oświadcza mieszkańcom, że dopóki jego żona nie wróci do domu, chleba nie będzie. I basta!
Ludzie są załamani - po raz kolejny tracą szansę na własny chleb tuż za rogiem. Znowu staje przed oczami wizja kilkugodzinnej podróży do następnego miasteczka. Nikt nie ma ochoty podjąć się tego wyzwania. Mieszkańcy postanawiają zbratać się w tym wyjątkowym czasie i podjąć misję odszukania żony i sprowadzenia jej do domu. Przed nimi niełatwe zadanie. Ale kto powiedział, że niewykonalne...?
Tak mniej więcej zaczyna się historia opisana przez M. Pagnola. Cudowna, zabawna, lekka i radosna, przypominająca chwilami "Zemstę" A. Fredry gra słów i niezwykle barwnie stworzone postacie to największe atuty książki. Dla mnie istotne okazało się też jej wydanie przez wydawnictwo Esprit. Duża czcionka, spore odstępy między dialogami i kremowe kartki. Wbrew pozorom to też w jakimś stopniu pozwoliło mi poczuć klimat lat 30tych ubiegłego wieku. Na koniec wspomnę też o ilustracjach na okładce i skrzydełkach w wykonaniu Rene Goscinny'ego. Chyba nie muszę dodawać nic więcej. Kto czytał spotkał na swej drodze Mikołajka ten wie, co mam na myśli.
Gorąco polecam tę książkę dla odprężenia, poprawy humoru i relaksu. Oby jak najwięcej takich optymistycznych historii ze wspaniale przemyślanym zakończeniem. Sza po ba panie Pagnol!
Poluję na nią już od jakiegoś czasu...:D
OdpowiedzUsuńJa też się nieźle ubawiłam :-) I też bardzo polecam.
OdpowiedzUsuńScathach - poluj, bo naprawdę warto :) ja zapoluję na następną książkę tego autora.
OdpowiedzUsuńjjon - cieszę się, że mamy podobne odczucia :)
pozdrawiam!
ostatnio polubiłam tego typu utwory :) muszę znaleźć.
OdpowiedzUsuńmoonit - polecam, polecam :) zdecydowanie poprawia nastrój! Lepiej niż czekolada ;)
OdpowiedzUsuń