poniedziałek, 18 stycznia 2010

W kinie - AVATAR



Reżyseria: James Cameron
Tytuł oryginału: Avatar
Kraj/rok: USA, Wielka Brytania 2009
Dystrybutor: Imperial-Cinepix
Czas trwania: 162 minuty
Ocena: 5,5

Mimo, że film ten od miesiąca króluje w polskich kinach, ja wybrałam się na niego dopiero wczoraj. Oczywiście wybrałam formę 3D, zawsze tak robię, gdy mam możliwość wyboru. W tym przypadku było to wręcz wskazane. Dlaczego? Nie jestem pewna czy będę w stanie oddać cały urok "Avatara" - jednego z najlepszych filmów, jakie udało mi się obejrzeć w ciągu ostatnich kilku lat.

Na początek trochę fabuły: Ludzie z planety Ziemia odkryli obcy świat - Pandorę, którą zamieszkują Na'vi - postacie człekokształtne z kocim ogonem, uszami, zębami, a przede wszystkim zwinnością i sprytem. Tworzą hermetyczny świat, w którym żyją w harmonii z naturą i duchami przeszłości.





A ludzie, jak to ludzie, zawsze wszędzie wyczują interes, a gdzie interes, tam wielkie pieniądze. Na Pandorze występuje niezwykle cenny minerał (chyba) wart miliardy dolarów. Jest tylko jeden problem - żyła złota znajduje się w miejscu, w którym żyje klan Na'vi. Wojsko wraz z imperium finansującym pobyt na planecie poszukują rozwiązania pokojowego, czyli mają zamiar przekonać tubylców, by zmienili miejsce zamieszkania. Wykorzystują w tym celu wiedzę i doświadczenie dr Grace Augustin, zafascynowanej tamtejszym światem, badającej tamtejsze struktury społeczne, zachowanie, wierzenia oraz florę i faunę. To ona tworzy "most" łączący świat ludzi z plemieniem Na'vi - Avatary, które połączone z neuronami ludzkimi (to dłuższa historia i nie będę jej opisywać) potrafią poruszać się, rozmawiać, a przede wszystkim czuć, myśleć i działać jak człowiek, tyle, że w ciele członka Na'vi.



Jednym w ludzi, którzy wchodzą w skórę Avatara jest Jake Sully, były żołnierz marrines, poruszający się na wózku inwalidzkim, totalny laik w kwestii bycia Avatarem (najpierw trzeba przejść kilkuletnie szkolenie, poznać język Na'vi itp). I to on zostaje wybrańcem losu, wysłanym z misją przekonania tubylców do przesiedlenia się na inne tereny Pandory. Co się wydarzy? Czy uda mu się kogokolwiek przekonać? Zobaczcie, bo naprawdę warto!!!



Przede wszystkim warto obejrzeć ten film ze względów wizualnych. Zrobiony jest świetnie (aczkolwiek czytałam też opinie, jakoby widoczne były cienie kamer i inne podobne niuanse...). Projekcja 3D sprawia, że widz czuje się, jakby sam stawiał kroki na niezwykłej planecie, sam wkraczał na obce sobie ścieżki i sam był w stanie dotknąć każdego bohatera. Tysiące odcieni błękitu i zieleni mieni się tyloma kolorami, że nie wiadomo na czym zawiesić oko. Sam pomysł stworzenia innego świata jest powielony i może mało oryginalny, ale naprawdę chwycił mnie za serce i kazał mi się nieco zastanowić nad głównym problemem współczesnej cywilizacji - pogonią za władzą i pieniądzem.



"Avatar" dwukrotnie wywołał we mnie wzruszenie. Oczywiście jak większość kobiet, jestem wrażliwa na wszelkie przejawy pozytywnych uczuć, takich "ode serca". Jeśli dołożyć do tego heroiczną walkę o to, co najważniejsze na świecie w czasie, gdy to coś zastaje dopiero odkryte, to jak dla mnie film spełnia kryteria bardzo dobrego. Na ogół stronię od dzieł science-fiction, ale w "Avatarze" zupełnie nie przeszkadzało mi istnienie obcej planety, obcej cywilizacji i zupełnie odmienne funkcjonowanie ludzi. Ten film to nie tylko historia miłości, nie tylko bajka z morałem, to przede wszystkim historia, z którą spotykamy się na co dzień, ubrana tylko w nieco inne szaty i przeniesiona na zupełnie magiczny grunt. J. Cameron poruszył w swym dziele bardzo ważne kwestie (nie wiem czy świadomie, czy też nie) i ja je odebrałam na swój "samarytański" sposób :)

Ciekawa jestem jak wy odbieracie sens "Avatara" i czy w ogóle macie ochotę obejrzeć go w najbliższym czasie...

3 komentarze:

  1. Ja niestety chyba coraz bardziej przestaję mieć ochotę na ten film, właśnie ze względu na tyle pozytywnych opinii. Zawsze się na tym zawiodę, bo wszyscy wychwalają, ja się nastawię na Bóg wie co, a wychodzi jedna wielka lipa. I niestety z "Avatarem" zaczyna mi się już powoli kojarzyć osławiony już tak strasznie "Zmierzch", który był tak cudowny i tak wciągający, że wymiękłam po połowie... :(

    OdpowiedzUsuń
  2. Wcale ci się nie dziwię - też zawsze przeżywam mały zawód, gdy idę na polecane i wysoko oceniane filmy. O "Avatarze" na szczęście wcześniej nic nie czytałam więc oglądanie było czystą przyjemnością :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Mimo, że nie lubię filmów tego typu, byłam pozytywnie zaskoczona :)

    OdpowiedzUsuń