czwartek, 9 grudnia 2010

Spadające anioły

Autor: Tracy Chevalier 
Tytuł oryginału: Falling angels 
Tłumaczenie: Krzysztof Puławski
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Rok wydania: 2003
Ilość stron: 340
Ocena: 3,5


Źródło: własna biblioteczka

Cóż za ponura atmosfera panuje w książce autorstwa T. Chevalier, znanej głównie dzięki "Dziewczynie z perłą". Atmosfera grobowa, można by rzec. Rzeczywiście, większa część akcji dzieje się na cmentarzu lub krąży myślami wokół niego. Mimo, że jest to historia dwóch sąsiadujących ze sobą rodzin - zarówno w kwestii domów jak i grobowców na londyńskim cmentarzu. 

Akcja zaczyna się w roku 1901 - epoce wiktoriańskiej. Właśnie umiera uwielbiana przez wszystkich królowa Wiktoria. Tradycją w tamtych czasach była długa żałoba po wielkich, którzy odeszli, połączona z odwiedzaniem grobów swych rodzin. Właśnie pewnego mroźnego styczniowego dnia rodzina Colemanów wybiera się na cmentarz. Przypadkiem spotykają się oni z "grobowymi sąsiadami", rodziną Waterhouse. O ile żony nie przepadają za sobą, o tyle mężowie bardzo się lubią. Tego dnia pięcioletnia Maude Coleman poznaje rówieśniczkę Lavinię Waterhouse i za grobowcem jednej z rodzin przysięgają sobie dozgonną przyjaźń. We wszystko wplątuje się jeszcze syn grabarza - Simon, chłopak z niższych sfer, który po zapoznaniu się z całą historią wydaje się najmądrzejszym bohaterem książki. 


Colemanów i Waterhouse'ów dzieli nie tylko wystrój domów, wygląd grobowców, lecz przede wszystkim poglądy pań domu. Kate Coleman stara się (jak na tamte czasy) być kobietą wyzwoloną i samodzielną, przez co w oczach znajomych oraz teściowej odbierana jest jako inna i niekulturalna. Zupełnym jej przeciwieństwem jest Gertrude Waterhouse - wzorowa matka, pani domu, tradycjonalistka w każdym calu. Choć ukradkiem zazdrości sąsiadce odważnych decyzji, jednak zupełnie nie rozumie chłodu w relacji z córką, która wyrasta na mądrą i rozsądną dziewczynę (w przeciwieństwie do egoistycznej i rozhisteryzowanej Lavinii). Wyzwolona Kate wdaje się w romans z zarządcą cmentarza, co kończy się nieszczęściem. Postanawia także spróbować sił w walce o prawa kobiet - wkrótce staje się czołową angielską sufrażystką, co kończy się jeszcze większym nieszczęściem niż wcześniejszy romans. 

W każdej z rodzin pojawiają się tragedie, które na zawsze zmieniają relacje pomiędzy sąsiadami i domownikami, pomiędzy przyjaciółmi i wrogami. Zakończenie smutne, choć uważam, że nie do końca przemyślane. Jednak o wiele gorszy od zakończenia jest styl, w jakim cała książka została napisana (bądź też przetłumaczona).

Otóż autorka użyła w swej powieści dosyć nietypowego sposobu narracji - książka pisana jest bowiem w formie pamiętnika czy też reportażu lub miniopowiadań. Całą opowieść tworzy dwunastu (!) narratorów i każdy z nich przedstawia kolejną część historii lub przedstawia własną interpretację zdarzenia. Uważam ten pomysł za dosyć nieprzemyślany. A już największą moją awersję wzbudził podział na ludzi z wyższych i niższych sfer. Podział podkreślony sposobem wypowiedzi, który to opiera się na zamianie wszystkich wyrazów kończących się na ą literą o, natomiast ę pisze jako e. W ten sposób spotkać można wyrazy: majo (mają) czy chce jako chcę. Nie dość, że strasznie przeszkadza to w czytaniu, to jeszcze zupełnie nie pasuje do wypowiadających się w ten sposób osób, ponieważ styl ich zdań niczym nie różni się od pozostałych postaci. A wypowiadają się tak: grabarz i jego syn, pokojówka i kucharka. O co chodzi? nie bardzo rozumiem.

T. Chevalier nie przeniosła mnie w epokę wiktoriańską. W ogóle nie poczułam klimatu Wielkiej Brytanii w przełomu XIX i XX wieku. Współczesny styl pisania i słownictwo pogorszyło tylko sytuację. Jedyne, co nawiązuje do tych czasów, to elementy garderoby. 

Strasznie zawiodłam się na autorce. Jej pierwsze książki były naprawdę dobre. Albo ona traci wenę twórczą, albo ja dojrzewam czytelniczo i nie bawią mnie już takie historyjki wymyślane na siłę pod publiczkę. Raczej nie polecam nikomu, chyba, że bardzo chcecie :) 

2 komentarze:

  1. Czytałam niedawno esej George'a Orwella pisany w latach czterdziestych XX wieku i dowiedziałam się z niego, że właśnie sposób mówienia od razu zdradzał, z której klasy społecznej wywodzi się dana osoba. Zresztą o tym m.in. traktował "Pigmalion" G.B. Shawa. Może właśnie to chciała oddać autorka?

    OdpowiedzUsuń
  2. Być może było tak, jak piszesz, ale w takim razie trzeba było zmienić nie tylko końcówki wyrazów, ale także szyk zdania lub sposób budowania, wprowadzić różne agramatyzmy itp. Nie oszukujmy się, do dnia dzisiejszego można rozpoznać osoby słabo wykształcone właśnie po ubogim słownictwie i licznych błędach gramatycznych i fleksyjnych w wypowiadanych zdaniach. U Chevalier nic takie nie wystąpiło. Dlatego taka moja reakcja :)

    OdpowiedzUsuń