Tytuł oryginału: My husband's sweethearts
Tłumaczenie: Teresa Tyszowiecka
Wydawnictwo: Otwarte
Rok wydania: 2010
Ilość stron: 270
Ocena: 5
źródło: własna biblioteczka
No cóż, czas spojrzeć prawdzie w oczy - jestem kobietą i nie wyprę się tego, że podoba mi się kobieca literatura. A walczyłam z tym kilka dobrych lat... I po co? Ostatnie miesiące obfitowały raczej w niechęć do czytania.Wszystkie książki, za jakie się zabierałam, drażniły, nudziły, denerwowały lub wręcz odpychały. Nawet literatura dziecięca nie przekonała mnie do siebie. Aż zjawiła się ona - Bridget Asher ze swoją niewielkich rozmiarów książką. I urzekła mnie, tak, urzekła tematem, formą, sposobem narracji i przekazaniem emocji. Tego chyba było mi trzeba...
Poznajcie więc historię Lucy - kobiety w sile wieku, bizneswomen, kochającej i oddającej się życiu rodzinnemu do momentu odkrycia, iż została kilkukrotnie zdradzona. Zostawia męża, piękny dom i postanawia rzucić się w wir pracy. Udaje się. Przez pół roku cierpi, ale wydaje się dochodzić od siebie. Aż tu nagle Artie (mąż) wywija jej kolejny numer - poważna choroba serca przykuwa go do łóżka i każe odliczać dni do momentu, gdy ono przestanie bić. Co zrobić? Wrócić? Wybaczyć? Starać się żyć jak dawniej? A może zapomnieć i rozpocząć zupełnie nowe życie jako wdowa?
Lucy wściekła na siebie i cały świat postanawia wrócić, by ostatecznie rozliczyć się mężem, jego oszustwami, niewiernością. Wraca, by się na nim zemścić. Wraca, by pokazać mu, jaka jest silna i jak go nienawidzi. Spotkanie z Artiem poprzedza kilkoma drinkami, lecz mimo wszystko nie udaje jej się zapanować nad emocjami. Mąż po raz kolejny bez skrupułów przyznaje się do licznych romansów, informuje ją, że ma syna (w jej wieku), i na dodatek wskazuje jej notes, w którym znajdują się numery telefonów do wszystkich kochanek. Zrozpaczona Lucy otumaniona alkoholem zaczyna wydzwaniać do każdej po kolei z żądaniem odbycia dyżuru przy chorym. Niestety wybrała nieodpowiednią godzinę, po północy odzywają się już tylko automatyczne sekretarki. Tymczasem niespodziewanie następnego dnia przyjeżdża pierwsza nieznajoma...
Tak zaczyna cię historia pełna pięknych uczuć: miłości, przyjaźni, bólu, smutku i cierpienia. Na pozór temat wydaje się błahy i nieskomplikowany, jednak między wersami autorka przekrada taką kopalnię emocji, o którą nie podejrzewałam historii romansów i zdrad. Jest to opowieść o podwójnym dnie, opowieść o ważnych i trudnych decyzjach, opowieść o dojrzewaniu do miłości.
Książka została dobrze przetłumaczona (zwłaszcza tytuł! Nigdy nie sięgnęłabym po książkę zatytułowaną "Ukochane mojego męża"). Cena (9,9) też bardzo przystępna, tylko papier niestety nie pachnie zbyt ładnie i literki mikroskopijnych rozmiarów. Niemniej czyta się jednym tchem. Ach! Byłabym zapomniała i jednej bardzo drażniącej rzeczy - tytułach rozdziałów, strasznie tandetnych rymowankach w stylu: Rozumu ci oda chlorowana woda (rozdz. 14, s. 104). I to jedyny element, do którego musiałam się przyzwyczaić lub po prostu go pomijać. Podsumowując: polecam wszystkim paniom, książka warta uwagi!
Pff, a po cóż to się takich rzeczy wypierać? Mnie ostatnio dopadł czytelniczy kryzys i co? Sięgnęłam po Grocholę i mi przeszło? Bo co ma mi w takich momentach pomóc jak nie lekkie, zabawne, odmóżdżające czytadło? Przecież jakbym wzięła coś cięższego to bym sobie ten kryzys jeszcze bardziej pogłębiła ;))
OdpowiedzUsuńA książka Asher też mi się bardzo podobała, wydano jeszcze u nas "Pożyczoną miłość", która co prawda jest odrobinkę słabsza, ale myślę, że także godna polecenia ;)
Dziękuję za dodanie otuchy :) ostatnio coraz częściej czytam na różnych blogach o małych i większych kryzysach czytelniczych... Ciekawe, czym to jest spowodowane?
Usuń"Pożyczona miłość" już z samego tytułu pachnie typowym czytadłem, choć czytałam opis tej książki i może jak mi wpadnie w ręce to przeczytam :) szkoda, że nie wydano w Polsce żadnej z książek dla dzieci autorstwa Asher - mogą być bardzo ciekawe :)
Wiosna przyszła, lepiej wyjść na spacer niż siedzieć i czytać ;) Albo może to jakieś wiosenne przesilenie? Nie wiem, u mnie to był jakiś taki przesyt, miałam kilka dni, że mnie dosłownie odrzucało od książek, pierwszy raz mi się chyba coś takiego zdarzyło, ale szybko minęło całe szczęście.
UsuńA jakaś ksiażka Asher dla młodzieży niedługo wychodzi chyba, tyle, że pod prawdziwym nazwiskiem, Julianna Baggott, w zapowiedziach na LC mi mignęło ;)
A co do Giffin, bo widzę poniżej, czytałam tylko dwie jej książki, ale ze spokojnym sumieniem polecam, to podobne klimaty do Asher, przyjemnie się czyta ;)
Dzięki za podpowiedź :) będę miała Giffin na oku
UsuńCo do kryzysu - mam ochotę na książki, ale gdy tylko przeczytam, kilka stron, zniechęcam się strasznie i denerwuję się, że końca nie widać i nie widać... Dziwna przypadłość. Dlatego trochę sobie odpuszczam i wybieram lekką literaturę. Mam nadzieję, że niedługo wróci głód czytania i nadrobię wszystkie czytelnicze zaległości :)
Czytałam i też mi się podobało. Ciepła, lekka opowieść - czasem potrzeba właśnie takich :) Chociaż wolę książki Giffin niż Asher - ciut lepsze tematy moim zdaniem.
OdpowiedzUsuńJa również miałam kryzys czytelniczy, ale jakoś go przełamałam miesiąc temu. Jakaś plaga tych kryzysów była ostatnio to fakt.
A ja słyszałam o książkach Giffin kilka niepochlebnych opinii. Ale może warto się przełamać i sięgnąć... :) w ramach kryzysu ;D
UsuńChyba mam ją na półce - a przynajmniej trzymałam w rękach w Empiku i chciałam kupić, więc sądzę, że gdzieś tan na mnie czeka :) Również przerażają mnie te maleńkie literki, ale takie są właśnie uroki tańszych, kieszonkowych wydań.
OdpowiedzUsuńZapowiada się fajna lektura, taka w sam raz na ten czas. W najbliższych planach mam same kryminały i thrillery, dobrze byłoby je przeplatać czymś lżejszym.
A czy przed kobiecą literaturą trzeba się wzbraniać? Nie ma sensu - i ona się w życiu, jak widać, przydaje :)
To na pewno będzie lżejsza literatura, choć porusza delikatne struny i budzi emocje więc pod tym względem trochę przypomina dreszczowiec :)
UsuńA literatura kobieca najczęściej kojarzyła mi się z typowymi harequinami, które moja ciocia w czasach komuny znosiła tonami z kiosku ruchu. Być może stąd niechęć do romansów i innych kobiecych perypetii :) czas najwyższy zmienić to myślenie