Autor: Arnaud Almeras
Tytuł oryginału: Barbichu et le détecteur de bêtises
Wydawnictwo: Siedmioróg
Tłumaczenie: Józef Waczków
Rok wydania: 1999
Stron: 32
Ocena: 5
Źródło: biblioteczka przedszkolna
Niewątpliwie jest to książka dla dzieci. Ponieważ pracuję w przedszkolu, siłą rzeczy mam styczność z literaturą dziecięcą. Niestety większość książek znajdujących się na półkach mojej placówki to tanie wydania z tandetnymi obrazkami, marną treścią, jej brakiem lub nadmiarem. Pierwszego dnia pracy podeszłam do wspomnianych półek i od razu rzuciła mi się w oczy mała książeczka z bardzo ciekawymi ilustracjami na okładce. Spojrzałam na autora - Francuz (to moi ulubieni pisarze :)) więc postanowiłam sprawdzić co też tam naskrobał. I oto o czym jest historia:
Pewien stary nauczyciel imieniem Brodacz, o okropnym spojrzeniu, strasznie długiej siwej brodzie i wielkim czarnym cylindrze, postanowił nauczyć dzieci porządku. Stworzył więc specjalną maszynę do bicia, którą przyprowadził do klasy i postawił w rogu. A dzieci jak to dzieci - ciekawskie są strasznie - pod nieobecność nauczyciela postanowiły sprawdzić nowe urządzenie. Początkowo zerkały niechętnie na guziki umieszczone z boku maszyny, niebawem jednak po kolei sprawdzały co też znajduje się w środku. Na ten moment czekał Brodacz - zatrzeszczały zawiasy drzwiczek i wszystkie dzieci utknęły w wynalazku na dobre. Nauczyciel wcisnął jeden z guzików i jego podopieczni od razu zorientowali się, do czego maszyna została stworzona...
Brzmi groźnie, prawda? Jeśli jeszcze zerknąć na ilustracje w kolorach szarości, czerni i innych zimnych odcieni, zdaje się, że pozycja ta nie zdobędzie uznania u dzieci. Ale to tylko połowa opowiadania, a zatem też połowa sukcesu. Sądzę, że recenzje czytają głównie dorośli więc mogę zdradzić zakończenie:
Brodacz nie cieszył się zbyt długo swoim cudownym wynalazkiem, ponieważ ten niebawem burknął, huknął, fuknął i stanął. Gdy dzieci wydostały się na zewnątrz, nauczyciel chwilę zastanawiał się, co mogło być przyczyną awarii. Zajrzał więc do środka i zorientował się, że maszyna jest przygotowana do karania tylko jednego dziecka naraz. Ten moment wykorzystali jego podopieczni i zamknęli drzwiczki, przez które Brodacz wszedł do środka, po czym Zaczęłi sprawdzać funkcje poszczególnych przycisków maszyny. Kiedy nauczyciel doprosił się o wyłączenie maszyny, wiedział już, że nie był to dobry pomysł - zrozumiał dewizę nie czyń drugiemu co tobie niemiłe i postanowił usunąć wynalazek raz na zawsze...
Książka nietypowa, ale o to właśnie w literaturze dziecięcej chodzi. Nie należy powielać schematów i pisać piętnaście wersji bajki o Kozie i siedmiu koźlątkach tylko zaskoczyć czymś słuchające (lub czytające) dziecko. Moim podopiecznym opowiadanie bardzo się podobało, aczkolwiek chwilami mieli wypieki na twarzach. Ważna jest też rozmowa po skończeniu lektury i sprawdzenie jak nasi milusińscy odebrali tego rodzaju naukę. W moim przypadku nie było żadnego problemu - dzieci w mig zrozumiały, jakie przesłanie niosła owa książka :)
Piszę tę recenzję, aby zachęcić matki, siostry, babcie, ciocie (i ich męskie odpowiedniki ;p) do poszukiwania nowej świeżości w literaturze dziecięcej.
Pewien stary nauczyciel imieniem Brodacz, o okropnym spojrzeniu, strasznie długiej siwej brodzie i wielkim czarnym cylindrze, postanowił nauczyć dzieci porządku. Stworzył więc specjalną maszynę do bicia, którą przyprowadził do klasy i postawił w rogu. A dzieci jak to dzieci - ciekawskie są strasznie - pod nieobecność nauczyciela postanowiły sprawdzić nowe urządzenie. Początkowo zerkały niechętnie na guziki umieszczone z boku maszyny, niebawem jednak po kolei sprawdzały co też znajduje się w środku. Na ten moment czekał Brodacz - zatrzeszczały zawiasy drzwiczek i wszystkie dzieci utknęły w wynalazku na dobre. Nauczyciel wcisnął jeden z guzików i jego podopieczni od razu zorientowali się, do czego maszyna została stworzona...
Brzmi groźnie, prawda? Jeśli jeszcze zerknąć na ilustracje w kolorach szarości, czerni i innych zimnych odcieni, zdaje się, że pozycja ta nie zdobędzie uznania u dzieci. Ale to tylko połowa opowiadania, a zatem też połowa sukcesu. Sądzę, że recenzje czytają głównie dorośli więc mogę zdradzić zakończenie:
Brodacz nie cieszył się zbyt długo swoim cudownym wynalazkiem, ponieważ ten niebawem burknął, huknął, fuknął i stanął. Gdy dzieci wydostały się na zewnątrz, nauczyciel chwilę zastanawiał się, co mogło być przyczyną awarii. Zajrzał więc do środka i zorientował się, że maszyna jest przygotowana do karania tylko jednego dziecka naraz. Ten moment wykorzystali jego podopieczni i zamknęli drzwiczki, przez które Brodacz wszedł do środka, po czym Zaczęłi sprawdzać funkcje poszczególnych przycisków maszyny. Kiedy nauczyciel doprosił się o wyłączenie maszyny, wiedział już, że nie był to dobry pomysł - zrozumiał dewizę nie czyń drugiemu co tobie niemiłe i postanowił usunąć wynalazek raz na zawsze...
Książka nietypowa, ale o to właśnie w literaturze dziecięcej chodzi. Nie należy powielać schematów i pisać piętnaście wersji bajki o Kozie i siedmiu koźlątkach tylko zaskoczyć czymś słuchające (lub czytające) dziecko. Moim podopiecznym opowiadanie bardzo się podobało, aczkolwiek chwilami mieli wypieki na twarzach. Ważna jest też rozmowa po skończeniu lektury i sprawdzenie jak nasi milusińscy odebrali tego rodzaju naukę. W moim przypadku nie było żadnego problemu - dzieci w mig zrozumiały, jakie przesłanie niosła owa książka :)
Piszę tę recenzję, aby zachęcić matki, siostry, babcie, ciocie (i ich męskie odpowiedniki ;p) do poszukiwania nowej świeżości w literaturze dziecięcej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz