Ilustracje: Izabela Łęcka
Wydawnictwo: Macpol
Rok wydania: 2011
Ilość stron: 284
Ocena: 4,5
Źródło: od autora
Nie ukrywam, że literatura dziecięca i młodzieżowa zalicza się do moich ulubionych gatunków literackich. Po części z powodu zawodu jaki wykonuję, a po części z niedosytu czytania w dzieciństwie. Dlatego też bez wahania sięgnęłam po "Moją wyspę Bali" i muszę przyznać, że było warto. Z kilku powodów.
"Moja wyspa Bali" opisuje wakacyjne przygody grupy przyjaciół w wieku 11 - 15 lat, spotykających się na wspólnym miejskim podwórzu. Goga, Zuzia, Basia, Bibla (Łukasz), Szafciu, Ewa, Anka, Jola i Andrzej od kilku lat wspólnie spędzają cały lipiec, planując go od pierwszego do ostatniego dnia. W planach tych znajdują się różne zabawy, konkursy, dyskoteki, wypady na miasto i inne nieoczekiwane sytuacje. Miejscem spotkania jest pusta salka w piwnicy, miejscem zabaw zazwyczaj podwórze, a wiadomości o zmianie planów lub niespodziewanych atrakcjach przesyłają sobie w odpowiednio ustalonej kolejności pocztą pantoflową. Czy nie przypomina wam to troszeczkę pewnej znanej i bardzo przez wszystkich lubianej szwedzkiej książki dla dzieci? Ja miałam właśnie takie skojarzenia. Przynajmniej początkowo.
Nie mam zamiaru opisywać tu wszystkich przygód podwórkowej paczki, ponieważ było ich mnóstwo, wciąż coś się działo! Niektóre pomysły zaskoczyły mnie (pozytywnie oczywiście), inne przypomniały mi o moich wakacjach. Oczywiście pojawiały się też wątki sensacyjne, takie jak bójka dwójki przyjaciół, zdarzały się wątki miłosne (chyba można to tak nazwać...), a także sceny zazdrości i wielkie tajemnice... Słowem, na czytelniczą nudę nie można było narzekać.
Akcja książki toczy się w 2010 roku, a więc w czasach współczesnych, ja natomiast często miałam wrażenie, że przeniosłam się do lat 70tych - 80tych. Niepijący, niepalący i nieprzeklinający bohaterowie współczesnej powieści, mówiący często niepasującym do nich językiem grzecznościowym i we wszystkim słuchający się rodziców skojarzyły mi się z ocenzurowanymi książkami czasów PRLu. Prawdopodobnie jest to celowy zabieg autorki, gdyż pisze o tym na okładce książki. Rzeczywiście - ma się wrażenie, jakby na tym podwórku czas zatrzymał się w miejscu i tylko telefony komórkowe, gry komputerowe i cyfrowe aparaty fotograficzne zdawały się przywracać we mnie poczucie teraźniejszości. Czy to dobrze, czy źle? Początkowo miałam spore wątpliwości. Teraz jednak rozumiem autorkę. Stworzyła bowiem historię nietuzinkową, inną, od początku do końca utrzymaną we właściwym sobie klimacie, która być może pokaże współczesnemu młodemu pokoleniu, że można w bardzo ciekawy sposób spędzać wakacje na własnym podwórku, bez gapienia się w telewizor, grania w gry komputerowe czy śledzenia najnowszych trendów mody w Internecie.
W trakcie lektury pojęłam, co przekazane zostało mi między słowami. Dajmy dzieciom możliwość bycia dziećmi. Współczesne pokolenie chłopców i dziewczynek w wieku bohaterów wyśmiałoby zapewne pomysł zabawy w kiczkę czy wyścigu pokoju, w którym ścigają się kapsle. Przecież to nie jest trendy, to uwłacza współczesnym wartościom młodego człowieka... Dzisiejsza młodzież stara się być bardziej dojrzała niż my, dorośli. Odnoszę wrażenie, że okres zabaw dziecięcych kończy się wraz z trzecią klasą szkoły podstawowej. Po niej od razu przychodzi dorosłość. A to nieprawda i w bardzo ciekawy sposób przedstawia to U. Ewertowska. Pokazuje, że można się dobrze bawić w gry i zabawy podwórkowe będąc już w gimnazjum. To żaden wstyd, lecz dobrze spędzony czas wśród przyjaciół. To kupa śmiechu i mnóstwo wspomnień na następne lata. To przede wszystkim dobrze wykorzystany czas młodości.
"Moja wyspa Bali" wzbudziła we mnie dawno uśpione wspomnienia moich wakacji. Choć wychowywałam się na wsi, gdzie wszyscy spotykali się na głównej drodze i grali w dwa ognie lub badmintona, w klasy, chłopa lub węża, gdzie wieczorami organizowaliśmy dyskoteki przy ognisku, a rankiem wyruszaliśmy nad jezioro, to jednak wiele łączyło moją paczkę z bohaterami powieści U. Ewertowskiej. Nie jestem pewna, czy będzie to lektura pożądana wśród dzieci i młodzieży XXI wieku, choć bardzo bym sobie tego życzyła. Mnie książka ta zaciekawiła i wzbudziła mnóstwo przyjemnych wspomnień. Jeśli ktoś z was chciałby powrócić wspomnieniami do lat dzieciństwa, zapraszam do lektury!
Nie mam zamiaru opisywać tu wszystkich przygód podwórkowej paczki, ponieważ było ich mnóstwo, wciąż coś się działo! Niektóre pomysły zaskoczyły mnie (pozytywnie oczywiście), inne przypomniały mi o moich wakacjach. Oczywiście pojawiały się też wątki sensacyjne, takie jak bójka dwójki przyjaciół, zdarzały się wątki miłosne (chyba można to tak nazwać...), a także sceny zazdrości i wielkie tajemnice... Słowem, na czytelniczą nudę nie można było narzekać.
Akcja książki toczy się w 2010 roku, a więc w czasach współczesnych, ja natomiast często miałam wrażenie, że przeniosłam się do lat 70tych - 80tych. Niepijący, niepalący i nieprzeklinający bohaterowie współczesnej powieści, mówiący często niepasującym do nich językiem grzecznościowym i we wszystkim słuchający się rodziców skojarzyły mi się z ocenzurowanymi książkami czasów PRLu. Prawdopodobnie jest to celowy zabieg autorki, gdyż pisze o tym na okładce książki. Rzeczywiście - ma się wrażenie, jakby na tym podwórku czas zatrzymał się w miejscu i tylko telefony komórkowe, gry komputerowe i cyfrowe aparaty fotograficzne zdawały się przywracać we mnie poczucie teraźniejszości. Czy to dobrze, czy źle? Początkowo miałam spore wątpliwości. Teraz jednak rozumiem autorkę. Stworzyła bowiem historię nietuzinkową, inną, od początku do końca utrzymaną we właściwym sobie klimacie, która być może pokaże współczesnemu młodemu pokoleniu, że można w bardzo ciekawy sposób spędzać wakacje na własnym podwórku, bez gapienia się w telewizor, grania w gry komputerowe czy śledzenia najnowszych trendów mody w Internecie.
W trakcie lektury pojęłam, co przekazane zostało mi między słowami. Dajmy dzieciom możliwość bycia dziećmi. Współczesne pokolenie chłopców i dziewczynek w wieku bohaterów wyśmiałoby zapewne pomysł zabawy w kiczkę czy wyścigu pokoju, w którym ścigają się kapsle. Przecież to nie jest trendy, to uwłacza współczesnym wartościom młodego człowieka... Dzisiejsza młodzież stara się być bardziej dojrzała niż my, dorośli. Odnoszę wrażenie, że okres zabaw dziecięcych kończy się wraz z trzecią klasą szkoły podstawowej. Po niej od razu przychodzi dorosłość. A to nieprawda i w bardzo ciekawy sposób przedstawia to U. Ewertowska. Pokazuje, że można się dobrze bawić w gry i zabawy podwórkowe będąc już w gimnazjum. To żaden wstyd, lecz dobrze spędzony czas wśród przyjaciół. To kupa śmiechu i mnóstwo wspomnień na następne lata. To przede wszystkim dobrze wykorzystany czas młodości.
"Moja wyspa Bali" wzbudziła we mnie dawno uśpione wspomnienia moich wakacji. Choć wychowywałam się na wsi, gdzie wszyscy spotykali się na głównej drodze i grali w dwa ognie lub badmintona, w klasy, chłopa lub węża, gdzie wieczorami organizowaliśmy dyskoteki przy ognisku, a rankiem wyruszaliśmy nad jezioro, to jednak wiele łączyło moją paczkę z bohaterami powieści U. Ewertowskiej. Nie jestem pewna, czy będzie to lektura pożądana wśród dzieci i młodzieży XXI wieku, choć bardzo bym sobie tego życzyła. Mnie książka ta zaciekawiła i wzbudziła mnóstwo przyjemnych wspomnień. Jeśli ktoś z was chciałby powrócić wspomnieniami do lat dzieciństwa, zapraszam do lektury!
Ja z chęcią powróciłabym wspomnieniami do czasów dzieciństwa, kiedy to żyło się wesoło i beztrosko. Chętnie zatem z czystej ciekawości przeczytam tę książkę.
OdpowiedzUsuńcyrysia - popieram wybór :) i pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńNa stronie internetowej książki Moja Wyspa Bali można przeczytać fragment książki
OdpowiedzUsuńwww.mojawyspabali.pl
Polecam!
Poszukam jej, świetnie się zapowiada ;)
OdpowiedzUsuńBujaczek - widziałam ją tylko na allegro póki co, ale może w innych miejscach też można ją zgarnąć :)
OdpowiedzUsuńDodaję link do aukcji książki.
OdpowiedzUsuńhttp://allegro.pl/moja-wyspa-bali-nowosc-sierpien-2011-i1810486246.html
Pozdrawiam
Nie było mi łatwo zabrać się do napisania recenzji. Wielokrotnie się do niej przymierzałam. Być może przyczyną tego oporu jest mój osobisty związek z opowieścią – poradnikiem pt. „ MOJA WYSPA BALI”.
OdpowiedzUsuńNie ukrywam, że identyfikuję się z jedną z bohaterek i emocjonalnie przeżywałam przedstawione historie, które tylko częściowo są fikcją literacką. Większość z nich miała miejsce naprawdę wiele lat temu. Śmiem twierdzić, że gdyby choć na jakiś czas przestały działać: komputery, telewizory, komórki, magia przedstawionych zabaw i klimat podwórkowy wyspy Bali mogłyby naprawdę ożyć i wywołać na buziach dzieciaków szeroki uśmiech, a u ich rodziców swoiste déjà vu.
Urzeka mnie pewien rodzaj spokoju, który rozlewa się nad niezwykłym podwórkiem; tutaj czas płynie wolno ( mimo dynamizmu postaci ), rodzice nie krzyczą na dzieci, przystają na ich pomysły, chwalą za inicjatywę, cieszą się , że one umieją zająć się czymś pożytecznym.
Razem ze swoimi pociechami przeżywają rozterki i młodzieńcze uczucia. To wszystko staje się ważniejsze od rzeczy materialnych, które w życiu przysłaniają często te duchowe. Należy zwrócić uwagę, że bohaterowie książki żyją skromnie: tradycyjnie uprawiają działki, przygotowują posiłki, wspólnie je spożywają i co ważniejsze – rozmawiają ze sobą!
Niektórym czytelnikom może sprawić kłopot orientacja w konkretnej przestrzeni czasowej, bo momentami fabuła jest wyidealizowana i odbiega od obecnej rzeczywistości.
Młodzi bohaterowie np. używają zwrotów kolokwialnych, ale są one „wysmakowane” i raczej śmieszą, a nie oburzają.
Zamknięty w podwórku świat robi wrażenie kameralnego, nawet intymnego, zaś centralne miejsce zabaw – piwnica, to dla mnie nic innego, jak symbol zrealizowanych marzeń i ucieleśnienie wcześniejszych pomysłów. Chciałoby się spotkać gdzieś w Polsce takie dzieci, które świetnie się ze sobą dogadują, bawią, wspierają i ... nie nudzą. Chciałoby się spotkać takich dorosłych, którzy służą pomocą sąsiadom, interesują się losem drugiego człowieka. To są także ważne treści, warte wzięcia pod uwagę, gdy sięgniemy po tę pozycję.
Książka posiada również wartość praktyczną. Zaręczam, że zapisane w niej przepisy kulinarne są wypróbowane i nie zawiodą nikogo, kto zechce z nich skorzystać. Podobnie wygląda sprawa z instrukcjami do zabaw i konstrukcją potrzebnych przedmiotów – rekwizytów.
Osobiście wielokrotnie i szczerze uśmiechnęłam się podczas czytania, nie kryję, że czasem w oku zakręciła mi się łza i to nie tylko ta – sentymentalna. Szkoda mi było żegnać się z bohaterami „niezwykłej wyspy”, a przede wszystkim z narratorką opowieści – małą, ale jakże dojrzałą i szlachetną dziewczynką.
Radzę przejść przez bramę szarego blokowiska i poddać się magii tego, co się za nią kryje, wrażenia mogą okazać się nawet fascynujące.
Autorce należą się gratulacje za odwagę, bo wiadomo ile wysiłku kosztuje przede wszystkim wydanie takiego dziełka. Niewiele osób we współczesnym świecie potrafi napisać powieść obyczajową dla dwunastolatków i spróbować dotrzeć do ich serc i umysłów, a przy tym zaintrygować dorosłych.
Małgorzata Kafel - polonistka