sobota, 8 października 2011

W kinie - "1920. Bitwa Warszawska"

Reżyseria: Jerzy Hoffmann 
Gatunek: wojenny, dramat
Kraj produkcji: Polska
Rok produkcji: 2011
Czas trwania: 110 min
Ocena: 2


Czym dla nas - Polaków jest Bitwa Warszawska, nie muszę chyba tłumaczyć. Czym była ona dla Hoffmana, nie jestem w stanie zrozumieć, tak jak nie zrozumiałam sensu wydania tak wielkiej ilości pieniędzy na tak okropny film. Jeden z najgorszych polskich filmów, jakie kiedykolwiek widziałam. Jest mi wstyd, że obywatele kilkunastu krajów, które w ciemno wykupiły już licencję na "dzieło" Hoffmana, obejrzą je i pomyślą, że jednak ta cała bitwa, to tylko czcza gadanina i przechwałki Polaków... Strasznie mi głupio, że tak chwalimy się tym filmem, bo naprawdę nie mamy do tego żadnych powodów, w przeciwieństwie do historii, którą przedstawia.



A film zaczyna się... od pijackich okrzyków Jana, kawalerzysty i poety (wiem o tym z opisu filmu, inaczej w ogóle bym się nie zorientowała), który wraz z grupą przyjaciół dociera dorożką do jakiejś knajpy, w której śpiewa, tańczy i porywa publiczność do okrzyków Ola - jego narzeczona. Siedzę w kinie, oglądam i oczom nie wierzę! Na scenie Natasza Urbańska wiercąca tyłkiem, ubrana w strój go-go... Przypomniały mi się jej występy w programach rozrywkowych prowadzonych przez męża Józefowicza. I wszystko byłoby dobrze, gdyby to był film o zabawach w latach dwudziestych, nie zaś o najważniejszej bitwie polskiej XX wieku! I wyobraźcie sobie, że te tańce i hulańce trwały bez mała prawie połowę filmu. Szok! Być może reżyser doszedł do wniosku, że pani Urbańska znakomicie prezentuje się w trójwymiarze i trochę poniosła go ułańska fantazja. 


Ale to tylko pierwsza część filmu, Jan i Ola biorą ślub o małżonek prosto z kościoła wskakuje na konia, by galopować wraz ze swym oddziałem na Kijów. Odjeżdżając przyrzeka ukochanej, że wróci - na pewno. W drodze do Kijowa, w wyniku pewnego nieporozumienia Jan zostaje skazany przez sąd wojskowy na karę śmierci. Możecie mi nie wierzyć, ale ta scena była tak nierealna i absurdalna, że zaczęłam się śmiać (na szczęście w kinie siedziało wraz ze mną jakieś... 30 osób). W tym czasie jednak na oddział napadają Rosjanie i uwalniają Jana z niewoli. Okazuje się, że ot oddział CzeKa werbujący lud robotniczy do walki przeciwko burżuazyjnej Polsce. A że Jan skazany został za propagowanie komunizmu, zasilił szeregi radzieckiego oddziału. O CzeKa dowiadujemy się z taką precyzją, że wątek ten trwa dłużej niż sama bitwa warszawska. Sceny nudne i byle jakie. Dobrze, że przynajmniej efekt 3D całkiem ciekawy i w miarę dobrze zrobiony. W przeciwnym razie pewnie bym przysnęła.


Oczywiście po kilku przygodach Jana zaczyna się prawdziwa bitwa o Warszawę, chociaż kiedy się zaczęła i kiedy się skończyła nie miałam bladego pojęcia. Jest duużo krwi, która często plami ekran, często fruwają ręce, nogi, głowy, zupełnie jak w horrorze. Na ekranie postacie ruszały się tak szybko, ze cała ta walka stała się jedną wielką rozmazaną plamą. Tylko od czasu do czasu polegli żołnierze, z racji tego, że się już nie ruszali, byli w miarę dobrze widoczni. 


Podsumowując: tematyka świetna! Pomysł na zrobienie filmu... brak. Efekt 3D całkiem znośny i dodaje filmowi nieco blasku. Ale tylko nieco, odrobinkę. Osobiście odebrałam ten film jako farsę, satyrę ukazującą nieudolność i małostkowość polskiego społeczeństwa w latach 20tych XX wieku. Borys Szyc grający głównego bohatera przez cały czas trwania filmu miał ironiczny wyraz twarzy, jakby to wszystko po prostu go śmieszyło. Nataszy Urbańskiej do aktorów oczywiście zaliczać nie należy, bo potrafi właściwie tylko śpiewać i tańczyć, chociaż i to ostatnio na coraz niższym poziomie. Jest sztuczna i nie potrafi nawet udawać, że jest jej smutno lub że jest zakochana. Zupełne nieporozumienie. Oczywiście w filmie występuje także stała świta Hoffmana: Żebrowski, Olbrychski, Wiśniewska, Ferency, Domagarow. I kilka nowych twarzy, który według mnie wypadły najciekawiej i bez nich ten film po prostu by nie istniał: Wojciech Solarz oraz Piotr Głowacki jako Samuel i Anatol, znani w Europie szulerzy, którzy podczas wojny polsko-radzieckiej zostają deszyfrantami. Kapitalne role, choć niestety epizodyczne. Do tego Jerzy Bończak w roli kapitana Kostrzewy odebranej kapitalnie, a także Łukasz Garlicki jako ksiądz Ignacy Skorupka, podrywający Polaków do boju o kraj. 


Ot i moje wrażenia z najgłośniejszego polskiej filmu 2011 roku. Porażka na całej linii. Według mnie film powinno się zdjąć z afisza i zakopać głęboko w ziemi, żeby następne pokolenia nie musiały znosić tego upokorzenia, jakiego doznałam ja podczas seansu, który kosztował mnie i męża 47 złotych plus 2 godziny zmarnowanego czasu. NIE POLECAM! Nie chodźcie na to do kina, bardzo was o to proszę! 

6 komentarzy:

  1. Podchodziłam z dużym dystansem do tego filmu i widzę dobre miałam przeczucie. Szkoda, że zmarnowano taki potencjał.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobrze, że powstrzymałam się przed pójściem do kina i postanowiłam poczekać na wrażenie innych. Nadal mam 25zł w kieszeni i dwie godziny na poczytanie dobrej książki. Szkoda, że dzieje się to przy okazji klapy filmu, który tak obiecująco się zapowiadał...

    Wychodzi na to, że najlepszym filmem o polskiej historii nakręconym w ostatnim czasie jest nadal "Popiełuszko". A potem długo, długo nic... Przynajmniej takie jest moje zdanie.

    OdpowiedzUsuń
  3. coraz częściej słyszę takie opinie o tym filmie, a mnie odrzucają już same zwiastuny, więc sobie jednak pewnie podaruję. przykre jest jednak to, że sami Polacy nie potrafią przekazać w filmie powagi wydarzenia które opisują obrazem.

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak też właśnie przeczuwałam, że porażka będzie na całej lini. Widziałam tylko urywek tego filmu i już na samym wstępie, nie przypadła mi do gustu gra aktorska niektórych osób, dlatego nie zamierzam oglądać tej produkcji w całości.

    OdpowiedzUsuń
  5. Byłem w kinie kilka dni temu. Cóż, wystarczy porównać budżet filmu z produkcjami zachodnimi, nawet sprzed kilkunastu lat - 9 mln dolców to nic w porównaniu z 200 mln na przykład w "Titanicu".
    Pani Natasza i tak lepsza od Skorupki, bo przynajmniej tańczy, śpiewa i... obsługuje karabin maszynowy. Ładna i zgrabna jest, a że aktorka z niej mierna - bywa i tak. Nawet niezły efekt 3D, momentami widać w filmie rękę pana Idziaka, no i niektóre postacie całkiem, całkiem (Lenin, Trocki, Czekista grany przez Ferencego). Według mnie nie jest to tragedia (widziałem gorsze rzeczy), ale chwalić się oczywiście nie ma czym.

    OdpowiedzUsuń
  6. MO - przeczucia często są słuszne i warto brać je pod uwagę.

    poznanianko - niestety nie miałam okazji obejrzeć "Popiełuszki", ale zachęciłaś mnie i pewnie sięgnę po niego w najbliższym czasie.

    Kaś - no niestety, czasami tak bywa. Grono wielkich ludzi zabrało się za film, a wyszła komercyjna klapa... Czas najwyższy zapomnieć o tym przykrym incydencie.

    cyrysia - podejrzewam, że gdyby zmieniono głównych aktorów, film mógłby stać się przeciętnym. Niestety, w tym przypadku wyszło po prostu słabo...

    jareckr - masz rację co do budżetu. Jednak jestem zdania, że jeśli kogoś nie stać na dobry film w 3D, to niech zaoszczędzi i zrobi rewelacyjny film w 2D. Moim zdaniem sama fabuła jest okropna i niedopracowana. Efekt i sposób kadrowania jest bardzo dobry i tu nie mam większych zastrzeżeń. A co do aktorek - ja jednak wolę Scorupko, przynajmniej jeśli nie potrafiła zagrać emocji, to zupełnie z nich zrezygnowała, a u Nataszy wyszło jak wyszło...

    OdpowiedzUsuń