środa, 22 marca 2017

"Rio Anaconda" W. Cejrowski



...Było to... Niedawno...*

Wojciech Cejrowski... Hmmm, co by tu o nim powiedzieć. Dziwny człowiek i dziwny podróżnik, ale to w nim bardzo lubię. często mówi się "nie oceniaj książki po okładce". A co z autorem? Czy uprzedzenie do niego może spowodować niezbyt przychylny odbiór lektury? Do "Rio Anacondy", po ostatnim spotkaniu z jej autorem na żywo, podeszłam jak pies do jeża. I już pierwsze zdania mnie zdenerwowały. Niby śmieszne, ale wnerwiające. Niby o podróży, ale jakoś tak w krzywym zwierciadle. Niby o Indianach, a tu żadnych stepów, bizonów ani tipi (tak w młodości kojarzyłam sobie Indian). Coś jednak kazało mi brnąć z tę historię coraz głębiej. Nie wiem, co to było, ale wielkie temu dzięki :)

Wojciech Cejrowski zabiera nas w podróż do swego (chyba) ulubionego miejsca na ziemi - w puszczę amazońską. A wyrusza tam, by spotkać ostatnie dzikie plemiona Carapana i ich wielkiego szamana. Nie jest to droga łatwa i przyjemna, autor nie szczędzi nam mniej lub bardziej ciekawych szczegółów z podróży po Ameryce Południowej. Jednak gdy w końcu przybywa do pierwszego z plemion, książka zaczyna wciągać. I poruszać. I wzruszać też. Nawet bardzo.