piątek, 30 czerwca 2017

"Bez litości" J. Scott


...Elspeth Howell była grzeszna...*

 Spójrzcie tylko na okładkę, jest piękna, tajemnicza, zachęcająca wręcz, by wziąć książkę do ręki i już nie puścić. Powieść wydana tak, jak lubię: kremowy szorstki papier, spora czcionka i odstępy między wersami. I jak tu nie kupić takiej książki, jeśli na dodatek kosztuje 10 zł..? Jako dumna posiadaczka ciekawego (czytając informacje z okładki) thrillera, wróciłam do domu i zabrałam się do lektury. Dziś jednak "Bez litości" zawołam: O litości! Nigdy więcej nie dam się zwieść okładce! Nigdy więcej nie uwierzę okładkowym opisom i reklamie! Nigdy przenigdy już nie zaufam komuś, kto pisze, że "fabuła rozwija się niczym i Cormaca McCarthy'ego (...)"** Bo to wszystko bujda na resorach niestety...

Stany Zjednoczone roku 1897 (dobrze, że ktoś napisał to na okładce, w powieści nie ma o tym żadnej wzmianki). Zima. Elspeth Howell, po kilku miesiącach nieobecności, powraca do domu. Nie spieszy jej się, nie ma ochoty zobaczyć pięciorga dzieci i męża, którzy z dala od jakiekolwiek cywilizacji zamieszkują ubogie ranczo. Elspeth co jakiś czas wyjeżdża do miasteczek, by zarobić i utrzymać rodzinę. Chociaż, jak się później okaże, to tylko lichy pretekst. Widzi z oddali swój dom, przelicza prezenty dla wszystkich, lecz coś jej się nie zgadza. W oknach nie widać blasku lamp naftowych, z komina nie leci nawet strużka dymu... Dom przestał żyć. Dosłownie, wraz z jego mieszkańcami. Kobieta znajduje tam bowiem ciała zamordowanych dzieci oraz męża i... Krąży wokół nich, krąży, myśli, wspomina, zastanawia się, co się mogło wydarzyć. A ja siedzę i prawie wrzeszczę: kobieto, wymordowali ci rodzinę! Krzycz, płacz, dotykaj, przytulaj, wpadnij w szaleńcze spazmy! Jakkolwiek pokaż, że twoje życie się skończyło... Ale Elspeth jest twarda. Siedzi w ciszy i wspomina... 

sobota, 17 czerwca 2017

[HISTORYCZNIE] "Diabeł Łańcucki" J. Komuda


...W klasztorze Ojców Bernardynów w Przeworsku rozdźwięczały się dzwony na tercję...*

 Ostatnimi czasy strasznie ciągnie mnie do lektur opartych na polskiej historii. Najczęściej wpadają mi w ręce lektury oparte na czasach, gdy Polską rządzili królowie, a głównymi bohaterami byli rycerze lub szlachta. O ile jednak wcześniejsze lektury luźno nawiązywały do dawnych dziejów, o tyle Jacek Komuda wziął się za bary ze sławnymi w historii polski postaciami i nie mniej znanymi wydarzeniami. Ukazuje nam bowiem niecne poczynania starosty zygwulskiego Stanisława Stadnickiego, zwanego przez wszystkich (nie bez powodu) Diabłem Łańcuckim. Ale niech was jednak nie zwiodą pozory, postać ta nie jest głównym bohaterem powieści (i tym według mnie autor nieco pogrążył swoje dzieło, ale po kolei).
Stanisław Stadnicki - portret

Stadnicki ponad wszystko ceni sobie bogactwa i władzę. Do celu dąży tak usilnie, że trupy ścielą się jeden za drugim, gdziekolwiek pojawią się słudzy diabła. Słudzy, czyli bogaci i ubodzy szlachcice, którzy zawarli z nim pakt w zamian za spokój i godną zapłatę. Pewnego dnia pojawia się jednak ktoś, kogo Diabeł Łańcucki boi się nie mniej niż wody święconej. Człowiek, którego zdradził i pozostawił na pewną śmierć. Człowiek, który zna tajemnice Stadnickiego. Człowiek, który wrócił, by się zemścić. Starosta wytacza jedno ze swych najcięższych dział - wysyła w bój Jacka Dydyńskiego. Pod pretekstem wywłaszczenia kolejnej drobnej szlachty i zajęcia ich dóbr, Stadnicki zataja prawdziwą przyczynę najazdu na dwór Dwernickich. Ale Jacek nie domaga się zbyt wielu wyjaśnień. Problem pojawia się dopiero w momencie, gdy przeciw niemu w obronie swej ojcowizny staje piękna i dzika panienka Konstancja. Gdy ponad to spotyka tego, którego starosta się boi i prawdziwa przyczyna najazdu wychodzi na jaw, Dydyński postanawia zmienić front, sprzeciwić się zleceniodawcy i od tej pory staje się wiernym obrońcą Dwernickich. A to dopiero początek zagmatwanej serii bitew i wydarzeń, które splatają i rozplatają losy bohaterów tej historii. Nie wiadomo bowiem do końca, kto jest kim i po czyjej stronie się opowiada.